niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 7

Budzi mnie przeklęty budzik. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek piszczał tak głośno. Z zamkniętymi oczami próbuję wymacać brzęczący telefon. Na próżno. Gdy je otwieram, ze zdumieniem odkrywam, że jestem w swoim pokoju. Nie zostałam w hotelu z rodziną? Jęcząc zwlekam się z łóżka. Gdy bezwiednie z niego spadam, słyszę głęboki krzyk. Szerzej otwieram oczy, chwytam okulary z biurka i pospiesznie zakładam je na nos. Gdy z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że leżę na Jayu, z krzykiem odrywam się od jego torsu. Ląduję na podłodze obok niego.
 - Co ty tutaj robisz? - Krzyczę półgłosem. Nie chcę aby ktokolwiek mnie usłyszał.
 - Dziewczyno nie wrzeszcz tak! - chłopak podnosi się do pozycji  siedzącej i przeciera dłońmi zaspaną twarz.
 - Co ty tutaj robisz? - panikuję. Jest poniedziałkowy ranek, w moim pokoju jest Jayden, a w dodatku nie mam pojęcia jak się tu znalazłam.
 - Jak do tej pory próbowałem spać. Wyłącz wreszcie ten telefon!
Odnajduję go w kieszeni spodni i wyłączam. Sprawdzam godzinę i z przerażeniem odkrywam, że jest już 7:20. Klnę pod nosem i biegnę do łazienki. Gdy spoglądam w lustro mam wrażenie, że zaraz pęknie. Moje włosy sterczą dosłownie w każdą stronę, oczy mam obramowane ciemnymi plamami tuszu. Wącham swoją koszulkę i z przerażeniem odkrywam, że koszmarnie śmierdzi alkoholem. Co się wczoraj działo, do cholery?!
Gdy już z ulgą stwierdzam, że wyglądam jak człowiek, zakładam czarny top i leginsy. Wracam do pokoju i widzę, że Jayden przegląda zdjęcia na jednej z półek.
 - Sophie ty jeszcze nie wyszłaś? - słyszę głos mojej mamy po drugiej stronie drzwi i panikuję.
 - Ona nie może cię zobaczyć!  - Łapię go za rękę i wpycham do szafy. - Siedź cicho jeśli ci życie miłe. - Ostrzegam go. Gdyby moja matka znalazła go w moim pokoju o ósmej rano, nie wyszlibyśmy z tego cało, oboje.
 - Już wychodzę! Zaspałam po prostu. - tłumaczę otwierając drzwi.
 - Mam nadzieję, że znów się nie spóźnisz. Wychodzimy z ojcem do pracy. A o twoim wczorajszym zniknięciu porozmawiamy zaraz po powrocie. Niebywałe jak taka młoda dama może się tak zachowywać! Przyniosłaś wstyd mnie i ojcu swoim...
 - Mamo bardzo chętnie posłuchałabym dalszego wykładu, ale na prawdę jest już późno i myślę, że powinniście się zbierać. - Chcę żeby już sobie poszła, bo zaczyna mnie na prawdę denerwować.
 - Twoja siostra już wyszła, ostrzegam cię. - wymierza swój wskazujący palec prosto we mnie. - Nie spóźnij się znów.
Oddycham z ulgą gdy wychodzi, a  już po chwili słyszę zatrzaskujące się frontowe drzwi. Szybko zbieram zeszyty i notatki z biurka i wrzucam je do torby. Jay przygląda mi się z głupim uśmieszkiem.
 - Powiesz mi  co się wczoraj wydarzyło? - wzdycham ze zrezygnowaniem. Jestem pewna, że historia, którą mi przedstawi nie spodoba mi się. Wiem jednak, że powinnam wiedzieć co się działo, aby w przyszłości uniknąć takich sytuacji.
 - Poszliśmy do klubu. Przeholowałaś z alkoholem i tyle. - wzrusza ramionami patrząc na mnie poważnie.
 - Will miał rację, nie powinnam była pojawiać się na takich imprezach.
 - Z tego co wiem dobrze się bawiłaś. - próbuje mnie pocieszyć. Nie wychodzi mu.
 - Jak to ''z tego co wiesz''? Nie byłam z tobą przez cały czas? - strasznie miesza mi w głowie. Mam nadzieję, że nie wylądowałam z pijanym trzydziestolatkiem, klejącym się do mnie. To ostatni raz kiedy zachowałam się tak lekkomyślnie. Teraz słowa i obawy Willa nabierają sensu, a ja przekonuję się, że powinnam posłuchać jego rady i trzymać się z dala od imprez.
 - Nie masz się o co martwić. Nic się nie wydarzyło. Wypiłaś za dużo i urwał ci się film, tyle. A teraz powinnaś już iść, jeśli tak zależy ci na tym, by być w szkole na czas.
 - Tak, masz raję. Powiedz mi, że nie zrobiłam czegoś głupiego?
 - Nie wydarzyło się nic, czym musiałabyś się przejmować. - zapewnia mnie a czuję się nieco lepiej. Wchodzę do kuchni i biorę tabletkę na ból głowy. Chłopak ciągle dotrzymuje mi towarzystwa.
 - Jak znaleźliśmy się w moim pokoju? - dopiero teraz dociera do mnie, że spał u mnie niemal przez całą noc.
 - Miałaś klucze w torebce. Wspominałaś, że rodzina nocuje w hotelu, więc cię wniosłem.
 - Byłam tak pijana, że nie mogłam sama iść? - teraz jestem na sto procent pewna, że nigdy nie tknę alkoholu.
 - Nie, zasnęłaś w moim samochodzie. Nie chciałem cię budzić.
Chcę go zapytać o masę innych rzeczy, ale on mnie ubiega.
 - Nie myśl o tym. Zapewniam cię, że nic się nie stało. Nigdy wcześniej nie piłaś, więc to normalne, że twój organizm nie wytrzymał takiej ilości alkoholu.
 - Okej, masz rację.
 - Poprawię ci humor jeśli odwiozę cię do szkoły? - uśmiecha się i dziwnie porusza brwiami na co się śmieję.
 - Jasne.
Jayden prowadzi mnie do swojego samochodu. Dziwi mnie fakt, iż wygląda na nowy i bardzo drogi. Może go pożyczył?
- Wsiadasz czy jednak się przejdziesz?  - Pyta z głupim uśmiechem, a ja się czerwienię. Zajmuję miejsce obok kierowcy i już po chwili wtapiamy się w tłum innych samochodów. Spoglądam za okno zastanawiając się jakim cudem jadę samochodem z kimś, kogo dawniej omijałabym szerokim łukiem, z kimś kogo kiedyś uważałabym za niebezpiecznego.
- Spotykamy się dziś całą paczką u Michaela. Chcesz przyjść? Żadnego alkoholu, tylko pizza i dobra zabawa. - Uśmiecha się do mnie.
Nie wiem czy powinnam gdzieś wychodzić w środku tygodnia. Muszę raczej zostać w domu i się uczyć. Rodzice także nie będą zadowoleni, że znowu gdzieś znikam.
- Pomyślę o tym. Dam ci jeszcze znać. - Miałam dziś w planach odwiedzić Willa. Pomimo napiętej sytuacji powiedz nami, to wciąż mój brat i tęsknię za nim. Jest on jedyną osoba przy której mogę być sobą bez żadnych konsekwencji czy przytyków.
Docieramy do szkoły pięć minut przed dzwonkiem. Dziękuję Jaydenowi za podwiezienie i wychodzę z jego samochodu. Parking przed budynkiem jest pusty. Wszyscy pewnie siedzę w klasie od dobrych kilku minut nie chcąc się spóźnić.
- Sophie! - odwracam się i uśmiecham szeroko. W moja stronę biegnie Jade. Różowe włosy falują na wietrze, a ciężkie buty odbijają się od chodnika z charakterystycznym stukotem. Gdy do mnie dociera przytula mnie mocno. Z zaskoczeniem odwzajemniam jej gest.
- Przewidziało mi się czy wysiadłaś właśnie z auta Jaya? - obie idziemy w stronę szkoły. Znów się czerwienię.
- Długa historia. Opowiem ci wieczorem.
- Wiec jednak przyjdziesz? - pyta zaskoczona.
- Możliwe, nie wiem czy będę w stanie się wyrwać. Na pewno dostanę szlaban po wczorajszym wieczorze.
- Już nie mogę się doczekać kiedy mi opowiesz co się wydarzyło. - piszczy radośnie gdy się żegnamy, rozchodząc się do swoich sal.
Przez cały dzień nie jestem w stanie skupić się na lekcji. Wciąż myślę jak wydostać się z domu i co zrobić aby Will nie dowiedział się z kim wychodzę. Wiem, że nie spodoba mu się to ani trochę.
***
Siedzę u Willa na sofie oglądając z nim mecz. Kompletnie nie wiem o co chodzi, kto z kim gra, ale lubię je oglądać z Willem, najważniejsze że spędzamy razem czas. A może robię to tylko dla tego, że śmieszy mnie jego zachowanie podczas rozgrywek? Najczęściej wygląda to tak: przebrany w barwy swojej ulubionej drużyny skacze, krzyczy i wymachuje rękami w śmieszny sposób. On z kolei śmieje się ze mnie i mojego braku jakichkolwiek wiadomości na temat sportu. W takcie przerwy, idziemy do kuchni aby dorobić więcej popcornu. Zbieram w sobie całą odwagę i wydostaję z siebie jedno zdanie.
 - Wybieram się do koleżanki z klasy. - oznajmiam. Nie wiem dlaczego kłamię w ostatniej chwili. Nienawidzę oszukiwać Willa tak bardzo, jak nie toleruję jego nadopiekuńczości.
 - Mówiłaś, że dziewczyny z twojej klasy są, cytuję: ''Zbyt zajęte sobą by mieć jakiekolwiek pojęcie o czymkolwiek co nie wiąże się z włosami i ciuchami.'' - naśladuje mój głos.
 - Niedawno dołączyła do nas nowa dziewczyna wydaje się miła. - wzruszam ramionami, wpatrując się w paczkę popcornu. Nie mogłabym kłamać mu prosto w oczy.
 - Nie mam siły po raz kolejny tłumaczyć ci, jak mogą skończyć się takie zabawy, ale nie chcę też się z tobą kłócić. Tylko uważaj na siebie i nie pij nic. - wzdycha ze zrezygnowaniem.
Nigdy nic przed nim nie ukryję, to nie możliwe. Fakt, iż wyczuł moje kłamstwo nie zaskoczył mnie tak bardzo jak powinien. Zawsze wie gdy kłamię. Nie jestem jeszcze pewna czy to dobrze czy źle.
 - Will, obiecuję ci, że będę ostrożna. Proszę cię, zrozum, że już nie jestem tą małą dziewczynką, którą wciąż trzymałeś za rękę, bo bałeś się, że upadnie i rozbije kolanko. - zaśmiałam się nawiązując do jego zachowania wobec mnie.
William odkąd sięgam pamięcią chronił mnie przed wszystkimi możliwymi zagrożeniami. Gdy poznawałam nowe dziecko, potrafił przeprowadzić z nim szczegółowy wywiad i często mówił mi czy ta osoba była dla mnie dobra. Chodził za mną jak cień, zawsze był pod ręką, a gdy płakałam, pocieszał mnie najlepiej jak potrafił. Najpierw przytulał mocno, pozwalając mi się wypłakać, a potem rozśmieszał dopóki mojego śmiechu nie usłyszała cała dzielnica. Dlatego teraz jest taki opiekuńczy. Nie podoba mu się, że jego mała siostrzyczka spotyka się z ludźmi, których on nie zna. Niestety, czas mu uświadomić, że mam własne życie i prawo do tajemnic, nawet przed nim.

***

 - Mówiłeś, że idziemy do Michaela. - zaczynam się niepokoić. Kiedy Jay po mnie przyjechał nie wspominał nic o zmianie planów. Zorientowałam się, że coś jest nie tak, dopiero gdy zatrzymaliśmy się przed Zoo. Parkujemy za rogiem. Przechodzi mnie dziwny dreszcz.
 - Mała zmiana planów. Załóż kaptur i dopilnuj, aby kamery nie namierzyły twojej twarzy. - uśmiecha się tajemniczo.
 - O nie, Jay nie zrobimy tego. - mówię stanowczo. Picie alkoholu u Michaela w domu, wymykanie się z Jaydenem do klubu i okłamywanie bliskich to jedno, ale włamanie? Czy on zdaje sobie sprawę czym to grozi? Możemy pójść do więzienia! - Nie włamiemy się tam! Złapią nas! - panikuję.
 - Coś ty! Ogród jest ogromny, a strażnicy to banda grubych, pijanych starców. - śmieje się. Wygląda na wyluzowanego i całkiem rozbawionego całą sytuacją. Na pewno nie robi tego pierwszy raz.
 - A monitoring? Jest niemal wszędzie! - wcale nie podoba mi się ten pomysł, ani trochę. Próbuję przekonać samą siebie.
 - Tylko przy głównym wejściu i wyjściu. Nie martw się, wiem jak tam wejść i znam kilka wyjść. Będzie dobrze. - posyła mi uspokajający uśmiech.
Moje serce zaczyna szaleć. Adrenalina - hormon strachu i ucieczki, jak mawia nauczycielka biologii, wypełnia mój organizm i podnosi ciśnienie. A jeśli zadzwonią po policję? Stróże prawa na sto procent zakują nas w kajdanki i zamkną w ciemnej celi! W końcu popełniamy przestępstwo! Z drugiej strony, nigdy nie robiłam nic, czego nie pochwalali by rodzice. Kolegowałam się z dziećmi, z którymi przebywać mi pozwolili, do pewnego czasu ubierałam się w to, co kupiła mi matka, nie chodziłam na imprezy, całe dnie spędzałam w domu przy książkach.
Fakt, iż choć przez chwilę mogę nie myśleć o zasadach rodziny, a bawić się świetnie w towarzystwie, które mi odpowiada, jest na prawdę kuszący!
Posyłam Jaydenowi harde spojrzenie.
 - Zróbmy to!
Uśmiecha się na moje słowa. Zakłada kaptur ciemnej bluzy i wysiada z samochodu. Okrąża go i otwiera mi drzwi, zanim zdążam zrobić to sama. Również naciągam kaptur na głowę i staję obok niego.
 - Jade i reszta przyjadą za jakieś pół godziny, zatrzymali się w sklepie po prowiant. - Jayden próbuje odwrócić moją uwagę gdy docieramy do potężnego muru.
 - Dzięki tobie Andrew wisi sporo kasy Michaelowi. - śmieje się.
 - Dlaczego? - cieszę się, że próbuje odwrócić moje myśli od tych czarnych scenariuszy. Mogę się skupić na rozmowie z nim, a nie na tym, ze własnie znaleźliśmy idealne miejsce, by wspiąć się po murze.
 - Założyli się, że nie przyjdziesz.
Nie dziwię się, że Andrew tak pomyślał. Nie zgodziłabym się, gdyby zapytali mnie o to wcześniej, znacznie łatwiej było powiedzieć ''tak'' gdy Jayden postawił mnie przed faktem dokonanym. Sprawiło to, że nie miałam zbyt wiele czasu na dogłębną analizę. A wiem, że nie zgodziłabym się.
 - Stań na moje ręce. Podrzucę cię. - przykuca lekko i splata razem palce.
Tym razem to ja się uśmiecham. Znajduję w murze nieco wystającą cegłę i opieram na niej stopę. Drugą nogę zahaczam o szczyt ceglanego ogrodzenia. Rękoma chwytam pnącza, które są solidnie wrośnięte w ziemię, dzięki czemu są w stanie utrzymać mój ciężar.
 - Jesteś świetnie rozciągnięta. - mówi z zadowoleniem Jayden.
Faktycznie, robię niemal szpagat i z łatwością wdrapuję się na szczyt przeszkody.
 - Spoglądam na niego z góry i uśmiecham się zadziornie.
 - Sprawdźmy, czy pod tymi workowatymi ciuchami również kryją się mięśnie. - prowokuję go, na co uśmiecha się jeszcze szerzej, a jego twarz przybiera pewny siebie wyraz.
 - Kochanie, nie wiesz do kogo mówisz. - po tych słowach bierze lekki rozbieg, nogą lekko odbija się od ściany, a rękoma dźwiga się w górę. Jego ruchy są tak płynne, że wygląda jakby robił to bez najmniejszego wysiłku.
Staje obok mnie, pełen dumy. Po chwili zeskakuje z muru i wyciąga ręce. Powtarzam jego ruchy i ląduję w lekkim uścisku jego dłoni na moich biodrach. Szybko odsuwam się speszona jego bliskością. Przypominam sobie, jak tańczyłam z nim w klubie. Jego ręce wędrujące po moim ciele. Nasze ciała niemal stopione w jedną całość w grzesznych ruchach.
Otrząsam się z tych myśli. Gdybym nie była już wstawiona, nigdy bym tak się nie zachowała. Przecież ledwo go znam.
 - Gdzie my tak właściwie jesteśmy? - rozglądam się, ale panuje tu półmrok, więc nie dostrzegam zbyt wiele. Niedaleko majaczy ciemny kontur niewielkiego budynku, a kilkanaście metrów dalej świecą się niewielkie lampki.
 - Na wybiegu niedźwiedzi. - Jayden mówi całkiem poważnie, a jednocześnie z nonszalancją.
Szeroko otwieram oczy. Serce zaczyna walić mi jak szalone, a w uszach szumi mi przepływająca w szaleńczym tempie krew.
 - Błagam powiedz, że żartujesz! - krzyczę przerażona.
 - Ciszej! Nie chcesz obudzić bestii! - karci mnie.
 - Jayden to nie jest pierwszy kwietnia do cholery! - mówię znacznie ciszej.
Jeśli za chwilę jakaś bestia będzie chciała nas pożreć, bez zastanowienia, ani żadnych skrupułów wepchnę go prosto w jej paszczę. Rozglądam się dookoła wyszukując wzrokiem postaci, dla której jestem potencjalną ofiarą. Czuję się jak zwierzę zamknięte w śmiertelnej pułapce. Instynktownie cofam się ku murowi i przywieram do niego plecami.
 - Mówiłem o strażniku. - śmieje się tak bardzo, że zaczyna się dusić.
 - Jak to? - niemal warczę na niego. Serce przyśpiesza mi jeszcze bardziej. Tym razem ze złości. Mam ochotę go uderzyć! W tej chwili żałuję, że faktycznie nie ma tu dzikich zwierząt, którym mogłabym z satysfakcją podarować na kolację.
 - Dzisiaj zmianę ma Jerry, którego nazywają niedźwiedziem. - wskazuje palcem na cień o kształcie budynku. - Tam jest jego biuro. - znów nie powstrzymuje śmiechu.
Zamaszystym krokiem podchodzę do niego i bezceremonialnie moja dłoń ląduje na jego policzku. Zaskoczony odwraca głowę pod wpływem mojego uderzenia. To na prawdę nie jest czas ani miejsce na takie żarty.
Poważnieje. Z jego twarzy znika jakiekolwiek rozbawienie. Zaczynam żałować swojego czynu, tak szybko, jak go wykonałam. Jayden powoli odwraca twarz wykrzywioną w gniewie. Wygląda jeszcze bardziej przerażająco, niż podczas naszego pierwszego spotkania. Wtedy był bardziej obrażony. Teraz wygląda jak dzikie zwierzę gotowe do polowania.
Zamaszystym krokiem podchodzi do mnie. Cofam się raz jeszcze pod ścianę. Nie mam siły oderwać oczu od jego twarzy.
Zatrzymuje się maksymalnie blisko mnie i palcem wskazującym stuka w nasadę mojej szyi, tuż nad mostkiem.
 - Zrób to jeszcze raz, a przysięgam, będziesz błagała o dziką bestię na moje miejsce. - mówi cichym, warkliwym tonem. Patrzy na mnie jak łowca na swą ofiarę tuż przed atakiem.
Posyła mi jeszcze jedno złowrogie spojrzenie i wreszcie oddala się, pozwalając mi zaczerpnąć oddechu.

***

Od godziny impreza trwa w najlepsze. O ile siedzenie na jednym z ogrodzeń, popijanie piwa i opowiadanie śmiesznych anegdot z życia własnego, można nazwać imprezą. Wszyscy świetnie się bawią. Wszyscy oprócz mnie i Jaydena oczywiście. Napięta atmosfera między nami nie opadła.
Wiem, że moje zachowanie w tamtym momencie było zbyt impulsywne. Wciąż jestem w szoku, że to zrobiłam. Nigdy w życiu nikogo nie uderzyłam. Nie poznaję samej siebie. Nie sprawia to jednak, że Jay jest bez winy. Wiedział jak przeraża mnie samo włamanie do tego zoo. Wiedział, jak bardzo się boję. Mimo to postanowił przerazić mnie jeszcze bardziej.
Choć próbuję śmiać się razem z nimi i udawać, że jestem zainteresowana ich rozmową, Michael posyła mi porozumiewawcze spojrzenia. W końcu, gdy twarz zaczyna mnie boleć od ciągłych uśmiechów, pod pretekstem skorzystania z toalety oddalam się od znajomych.
Głowa mi pęka. Słyszę szumy, a dźwięki rozlegające się wokół, wydają się głośniejsze niż są w rzeczywistości. Za rogiem uliczki zatrzymuję się i przysiadam na ławeczce. Oddycham głośno. Przymykam oczy chcąc odpędzić od siebie obraz twarzy Jaya. Przerażający widok jego oczu, przeszywających mnie na wskroś. Władczej bliskości jego ciała i uczucia bezradności i przerażenia jakie na mnie wywarł.
Przeszywa mnie zimny dreszcz. Jeszcze kilka dni temu wtulałam się w jego ramiona, gdzie czułam się bezpieczna, spokojna. Zastanawiam się, jak jedna osoba może wywoływać we mnie tak sprzeczne uczucia. Pierwszy raz spotykam się z kimś takim i nie za bardzo wiem co z tym zrobić. Jak mam się przy nim zachowywać? Do tej pory moje życie opierało się na rzeczach, które znam. Nie szukałam nowych wrażeń, na co dzień zachowywałam spokój i stateczność w różnych sytuacjach, na które byłam całkowicie przygotowana, ponieważ wcześniej analizowałam różny przebieg zdarzeń.
Kiedy utraciłam tę kontrolę? Wszystko dzieje się tak szybko i mam wrażenie, że nie nadążam za swoim własnym życiem.
Patrzę w gwiazdy podświadomie błagając o wskazówkę. Proszę o odpowiedzi na tak wiele pytań. Nie otrzymuję jej jednak na żadne z nich.
 - Nie bawisz się zbyt dobrze, co? - słyszę spokojny głos tuż obok siebie. Odwracam głowę i moje oczy napotykają Michaela.
 - Po prostu źle się poczułam. - posyłam mu zmęczony uśmiech.
 - Mogę? - wskazuje na miejsce obok mnie. Kiwam głową i przesuwam się, alby zrobić mu więcej miejsca.
 - Zarobiłeś sporo pieniędzy. - zaczynam po chwili milczenia.
 - Tak, dzięki tobie. - szturcha mnie lekko łokciem.
 - Raczej dzięki Jaydenowi, który mnie tutaj przywiózł. Gdyby mnie jego podstęp, nie byłoby mnie tutaj. - żałuję, że się na to wszystko zgodziłam.
 - Cokolwiek zrobił, na pewno nie chciał twojej krzywdy. - podejmuje próbę bronienia przyjaciela.
 - Nie rozumiem go, Michael. Jest jak dwie osobowości w jednym ciele. Czasami jest spokojny, potrafi żartować i pocieszać. Jednak za chwilę zmienia się w...
 - Bezlitosnego człowieka, który potrafi przerazić nawet samego diabła? - kończy za mnie chłopak.
 - Tak, dokładnie. - śmieję się lekko na jego porównanie.
 - Cokolwiek zrobił, nie widziałaś jego mrocznej strony. - mruczy ponuro zielonowłosy.
 - Możliwe, ale widziałam wystarczająco aby zacząć się zastanawiać, czy powinna przebywać w jego towarzystwie.
Jeśli to nie była jego najgorsza strona, to z pewnością nie chcę jej poznać.
 - Powinnaś się raczej zastanowić czy nie chcesz jej zmienić. - mówi spokojnie, głosem przypominający starego mędrca. Zaczynam się śmiać na co i o się uśmiecha.
 - Nie przejmuj się niczym. - obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do swojego boku. - Jaydenowi w końcu przejdzie. Na ogół nie jest złym człowiekiem. Nie zawsze zachowuje się jak dupek.
 - Jasne. - odpowiadam z sarkazmem. Śmiejemy się oboje.
 - Hej gołąbki, jestem pewny, że w krzakach będzie wam wygodniej. - dobiega nas drwina. Spuszczam głowę, teraz ilekroć słyszę głos Jaya, czuję się nieswojo. Jest zimny, szorstki i nieprzyjemny.
 - Jestem pewien, że to nie twoja sprawa. - odgryza Michael i wstaje ciągnąc mnie za sobą. Przepycha się obok Jaydena i trzymając mnie za rękę, prowadzi do grupki niczego nieświadomych przyjaciół.
 - Hej! Co się tutaj dzieje? - krew odpływa mi z twarzy gdy słyszę głos, który bynajmniej nie należy do nikogo z nas.
 - Spadamy! - głos Ethana zdaje się być zbyt odległy by do mnie dotarł. Stoję w miejscu wpatrując się w biegnącego w naszą stronę strażnika. Światło jego latarki razi mnie w oczy. Strach nie pozwala mi wykonać żadnego ruchu. Odbiera mi oddech, którego desperacko potrzebuję.
Ktoś chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą.
Jayden.
Widok jego zdenerwowanej twarzy mnie otrzeźwia. Robię głęboki wdech i zaczynam biec. Za nami słychać okrzyki większej grupy pracowników ogrodu.
 - Szybciej Sophie! - krzyczy Jay ciągnąc mnie za sobą. Biegniemy do bramy głównej. Michael, Jade i Ethan są już po drugiej stronie. Wołają w naszą stronę, abyśmy biegli szybciej. Choć biegam codziennie i nie mam problemów z kondycją, teraz czuję, jak wszystkie moje mięśnie drżą z nadmiaru wysiłku, a oddech staje się coraz płytszy. Coś ciężkiego przygniata mi klatkę piersiową. Walczę o najmniejszy oddech.
Nagle dociera do mnie co się dzieje. Nie! Nie teraz! Wołam rozpaczliwie w myślach.
W końcu jednak przegrywam bitwę z własnym strachem. Nie mam już sił biec, zbyt mało tlenu. Zatrzymuję się. Nie mam sił ustać na nogach. Myśli galopują po mojej głowie odbijając się z głośnym dudnieniem o moją świadomość. Powoli wykruszają ją, wraz ze wszystkimi zmysłami.
Jayden, który biegł przede mną, odwraca się sprawdzając czy biegnę za nim.
A ja siedzę żałośnie na środku chodnika i walczę o odrobinę oddechu. Czuję słone łzy płynące mi po policzkach. Dowody mojej słabości powoli suną w dół mojej twarzy i pokrywają ręce ściskające klatkę piersiową, chcące oderwać to co ją przygniata. Ale nic tam nie ma. To tylko mój strach.
Chłopak patrzy to na mnie to na strażników.
Biegnij! Uciekaj! - chcę krzyknąć, ale nie mam sił.
I wtedy biegnie w moją stronę. Strażnicy są coraz bliżej.
 - Co jest? Soph, musimy uciekać! - próbuje mnie podnieść, ale nie opieram się na własnych nogach. Nie czuję ich. Nie czuję nic, oprócz tego okropnego strachu, który jest zakorzeniony głęboko we mnie.
 Nie dam rady! Biegnij! - znów nic nie wydobywa się z mojego gardła. Patrzę prosto w jego oczy, błagając o pomoc. I wtedy dociera do niego co się ze mną dzieje. Obejmuje moją twarz i zapewnia, że będzie dobrze. Siada przy mnie i kojąco gładzi moje plecy.
 - Idźcie! - woła do przyjaciół.
Potem wszystko dzieje się jak przez mgłę.
Dopadają nas. Odciągają Jaya ode mnie. Wyrywa się im, krzyczy. Nie słyszę co wydobywa się z jego ust. Czuję jak jeden z nich przygniata mnie twarzą do ziemi i wykręca moje ręce do tyłu. Ból ten nie jest tak wielki jak ten, w mojej klatce.
Skuwają nas oboje. Unieruchamiają jak zwierzynę. Traktują jak przestępców. Bo przecież nimi jesteśmy.
Zamykam oczy  już nic nie czuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostawiając komentarz bardzo mnie motywujesz :3