wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 2

    ***JAYDEN***


     Słońce świeci dziś niemiłosiernie, nawet przez ciemne Ray Bany drażni mi oczy. Teraz żałuję, że założyłem długie spodnie zamiast spodenek. Jedynym ratunkiem zdaje się być ściągnięcie koszuli i przewiązanie jej sobie przez pas.
 Opieram się o ceglaną ścianę jednej z tych prywatnych szkółek, do której chodzą dzieciaki z bogatych rodzin. Czekam już jakiś czas na przyjaciółkę. Jade mówiła, że wejdzie na chwilę do dyrektorki, wysłucha kazania na temat wagarów i będziemy mogli dołączyć do reszty paczki w parku z którą musieliśmy omówić szczegóły naszego planu, dzięki któremu będziemy mogli się nieźle zabawić.
 Szczerze jej współczuję ojca, który zmusza ją do pójścia do tego liceum. Miała do wyboru to, albo internat na drugim końcu stanu. Koleś jest po prostu jak wrzód na dupie. Robi jej awantury o byle gówno i myśli, że może ją ''ustawić''. Jednak Jade jest na tyle silnym charakterem, żeby nie ulec presji i pozostać sobą. Dlatego się przyjaźnimy. Wbrew pozorom, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Nie lubię gdy inni wchodzą mi na głowę i próbują coś we mnie zmienić. Jakby nie mogli zaakceptować faktu, że jestem jaki jestem i żadna, kurewsko mocna, siła mnie nie zmieni. Mam swoje zasady, których nie naginam i nie zmieniam, dla nikogo.
    Poprawiam full cap'a, a przy tym i włosy. Patrzę jak dzieciaki wchodzą przez ciężkie drewniane drzwi. Nie powiem, kręci się tu kilka ładnych dziewczyn, ale to i tak nie mój typ. Laska ciągle gadająca o swoich włosach, stroju czy makijażu, nie widząca większych problemów jak złamany paznokieć, nie jest dla mnie. 
   Grupka dziewczyn przechodząc obok, spogląda w moją stronę, mierząc mnie wygłodniałym wzrokiem. Robią do mnie maślane oczka, a ja łaskawie posyłam im pewne siebie uśmieszki. Cóż, działam na wszystkie laski, więc nie było to da nie zaskoczeniem, że patrzą na mnie jak na kawałek mięsa. Spoglądam na telefon, mija już ponad godzina co ona jeszcze tam robi?! Chcę kogoś zapytać czy nie widział gdzieś czerwonowłosej dziewczyny, chyba nie trudno ją przegapić w tym miejscu. Akurat przez ciężkie drzwi przechodzi wysoka brunetka w krótszej spódniczce od mundurku niż u innych dziewczyn. Podchodzę do niej, lekko chwytam jej ramię i odwracam w swoją stronę.
 - Hej, nie widziałaś gdzieś czerwonowłosej dziewczyny z tatuażami? - pytam uśmiechając się.
Dziewczyna mierzy mnie pogardliwym spojrzeniem i zadziera wysoko głowę, tak jakby chciała być wyższa od mnie, przykro mi skarbie ciągle brakuje ci jakiś 7cm pomimo tych zabójczych szpilek. Wyrywa gwałtownie swoje ramię i irytująco piskliwym głosem zaczyna na mnie warczeć.
 - Zabieraj swoje brudne łapska, albo pozwę cię o molestowanie - zaraz co? - A teraz łaskawie zejdź mi z drogi, bo odbierasz mi tlen, który powinien być zarezerwowany tylko i wyłącznie dla tej części świata, która coś znaczy.
Wow, wow, wow... Jestem... W szoku? Tak, to dobre określenie. Laska jest kompletnie szurnięta! Co to w ogóle ma być? Dlatego nie lubię bogaczy. Są po prostu zakochani w sobie i nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa.
  Nie mam zamiaru nikogo więcej pytać o cokolwiek, bo nie wytrzymałbym kolejnej przemowy wielkiego ego. Na moje szczęście Jade pojawia się piętnaście minut później, więc możemy w końcu, kurwa, iść. Przez tą rozwydrzoną panienkę ciśnienie podskoczyło mi do maksimum i jeśli się zaraz na czymś nie wyżyję, przywalę najbliżej stojącemu kolesiowi.

***


  Siedzimy na kanapie w domu Michaela. Nie ma nic więcej do roboty jak popijać piwo i opowiadać głupie historyki z przed kilku lat. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę się swobodnie śmiał z kujonki biegającej po całym liceum w samym ręczniku, siedząc na przeciwko niej i patrząc jak również zanosi się głośnym śmiechem na to wspomnienie. Myślałem, że Daisy rozniesie mnie i Andrew na kawałki gdy tylko o tym wspomnimy. Na szczęście ona nie ma w zwyczaju chować urazy więc po prostu zapomniała o całym upokorzeniu, bo jak sama powiedziała ''Dzięki temu poznałam was''. Dziewczyny i ta ich sentymentalność. Dziś dużo rozmawialiśmy o licealnych czasach. Pewnie dzieciaki w tamtej szkole nie mają takich przygód i nigdy nie będą dobrze wspominać tych czasów, nie z takim rygorem jak w opowieściach Jade. No własnie...
 - Gdzie jest Jade? - pyta Daisy.
 - Miała wpaść po swoją nową znajomą, ze szkoły. - Andrew podkreśla dwa ostatnie słowa ze śmiechem. 
 - No, to będzie ciekawie - śmieję się. Jade i dziewczyna ze szkoły? Błagam, to komiczne połączenie. Biorąc jej podejście do tego miejsca i ludzi, nie wierzę w jej dobre intencje.
 - Ponoć nie jest taka zła. - wtrąca spokojnie Michael.
 - Jasne - prycham. Miałem już tę nieprzyjemność zapoznać się z jedną z tych dziewczyn i nie sądzę aby Jade przyprowadziła taką tu w innym celu, niż chęć wystraszenia jej. W końcu to najniebezpieczniejsza dzielnica w mieście. Na jej widok zwiewają z piskiem, aż się za nimi kurzy.
   Dalsze rozmowy przerywa dzwonek do drzwi. Michael zrywa się z miejsca aby otworzyć drzwi, przez które po chwili wchodzi czerwonowłosa i jej znajoma, na której widok krew wrze mi w żyłach. Nie wierzę. Jade chyba sobie ze mnie kpi. 





                                                             ***Sophie***


Idziemy ciemną ulicą już od jakichś pięciu minut. To znaczy on spokojnie idzie, a ja biegnę za nim. Jemu nie uśmiecha się moje towarzystwo, a mi nie podoba się wizja mnie, leżącej gdzieś w kałuży krwi, dlatego staram się dotrzymać mu kroku. Przy nim czuję się choć trochę bezpiecznie. Mam już dosyć tej ciszy między nami, więc podbiegłam do niego i zaczynam rozmowę.
 - Jak daleko stąd jest sklep? - serio Sophie? Nie możesz wysilić się na nic lepszego?
 - Piętnaście minut spacerem. Ale jeśli dalej masz zamiar się tak wlec, dojdziemy tam najwcześniej jutro rano. - okej, to było chamskie. Może i jest dużo większy ode mnie i nie znam go wcale, ale skoro on nie potrafi się zachować to ja również mogę sobie odpuścić grzeczne formułki. Jestem miła i potrafię znieść jeśli ktoś nie pała do mnie pozytywnymi uczuciami, ale to za wiele, nie pozwolę się tak traktować. Zwłaszcza chłopakowi.
 - Słuchaj ty chamski ignorancie! - zatrzymuje się, odwraca i podnosi brew na mój stanowczy i ostry ton. - Nie będę już taka miła dopóki ty, nie powiesz mi jaki masz ze mną problem.
 - Jesteś arogancką, zakochaną w sobie dziewczynką, myślącą tylko o sobie, mającą w dupie innych. Dziś dałaś mi to do zrozumienia aż za dobrze. 
 - O czym ty mówisz? - przecież w ciągu tych dziesięciu minut naszej znajomości nie zachowywałam się źle w stosunku do niego, czy jego przyjaciół więc o co mu do cholery biega?
 - Oczywiście, nie warto pamiętać kolesia, który odbiera ci twój cenny tlen. 
 - Ty masz ze sobą jakiś problem? Bo ja nie przypominam sobie, żebyś miał jakiś ze mną. Pierwszy raz widzę cię na oczy, więc póki co musisz wyjaśniać mi swój tok myślenia.
 - Wiesz, gdybyś była mądrzejsza przestałabyś udawać, że nic się nie stało i przeprosiła. - używa nieznoszącego sprzeciwu tonu głosu i podchodzi bliżej mnie.
 - Ale ja nawet nie mam za co cię przepraszać!
 - Teraz zgrywasz świętoszkę? Na prawdę nie rozumiem po co tutaj jesteś. Jeszcze dziś rano miałaś pewność, że tacy ''jak my'' nie powinni istnieć, a teraz od tak chcesz się z nami zaprzyjaźnić? - w tej chwili niemal stykamy się ciałami. Mój oddech staje się płytki, a umysł przyćmiewa jego zapach. Muszę wysoko zadrzeć głowę by ujrzeć jego zimne oczy i kamienną twarz. Jest wyższy o przynajmniej dwadzieścia centymetrów. W tym momencie wiem, że mówi prawdę i na pewno ktoś siadł mu na odcisk, ale tak jak jestem pewna, że mam na imię Sophie, tak mam pewność, że nie chodzi mu o mnie.
 - Wierzę, że ktoś zalazł ci za skórę, więc ty uwierz mi, że to nie byłam ja.
 - Zawsze chcesz mieć rację i postawić na swoim? Popatrz, tym razem ci nie wyszło. - to jest chyba jego ostatnia wypowiedź, bo odwraca się na pięcie i swobodnym krokiem idzie dalej przed siebie.
 - Wiesz, chciałam się z tobą zaprzyjaźnić, ale teraz mam to gdzieś.
 - A kto powiedział, że ja chcę się zaprzyjaźnić z tobą?
    Teraz to ja odwracam się na pięcie w przeciwną stronę i ruszam z powrotem do domu, w którym odbywa się impreza. Mam już po dziurki w nosie tego chama. Jest równie irytujący, co przystojny.
    Chyba do końca nie przemyślałam swojego ruchu. Nie mam kompletnego pojęcia dokąd iść. Jayden zniknął gdzieś w panującym mroku, ja nie znam tej okolicy, a ze względu na panujące ciemności, moje szanse na zapamiętanie drogi powrotnej są znikome. Pieprzony Jayden! Znam go jakieś trzydzieści minut, a już nienawidzę go z całego serca!
    Zakładam ręce na piersi, rozglądając się dookoła. To miejsce naprawdę wygląda przerażająco. Ciemne uliczki, lampy oddalone od siebie o przynajmniej pięćdziesiąt metrów, podejrzane kluby i bary, z których rozchodzą się donośne śmiechy, odgłosy walk i krzyków strachu. Nie uśmiecha mi się zostać tutaj samej ani chwili dłużej, więc szybkim krokiem ruszam przed siebie, modląc się w duchu o cudowne odnalezienie miejsca imprezy. Jak na moje szczęście, które najwidoczniej zgubiłam za rogiem, przechodząc obok klubu z różowym neonem, (który widzę pierwszy raz) zostaję zaczepiona przez grupkę facetów śmierdzących alkoholem, dymem papierosowym i czymś, czego nie potrafię określić...
 - Hej, ślicznotko! - no to wpadłam. Nie zatrzymuję się ani na chwilę. Może gdy udam, że jestem głucha, zostawiliby mnie w spokoju?
 - Ej, mała nie bądź taka i chodź do nas. - jego głos jest coraz bliżej. Lekko bełkocze, ale nadal może utrzymać się na nogach, bo jest coraz bliżej. Przyspieszam, również mój oddech staje się nierówny, jak zawsze gdy się boję. - Nie lubię prosić dwa razy. - syczy tuż obok mojego ucha i szarpie mnie za ramię. Patrzę na niego piorunującym wzrokiem. Jego twarz jest obita, niemal całkowicie fioletowa i pokryta siniakami, przez co wygląda jeszcze bardziej przerażająco.
 - Puszczaj. - rzucam mu wyzwanie. Zaczynam się szarpać. Nie zamierzam w tym momencie pokazać mu, że boję się jak cholera, (a nawet bardziej) oraz nie chcę dawać mu satysfakcji moim strachem.
 - Kochanie, nie bądź taka, dołącz do nas, na pewno ci się spodoba. - chwyta mocniej moje nagie ramię niemal wbijając w nie paznokcie.
 - Słyszałeś co powiedziała?  - słyszę znajomy głos i cieszę się, że ktoś mi pomoże. - Zostaw ją Drake.
 - Michael Clifford, jak miło cię znów widzieć, nie przejmuj się tylko sobie rozmawiamy. - wydaje się być rozbawiony całą sytuacją - Prawda, kochanie? - spogląda na mnie wyzywająco. Nie zdążam mu powiedzieć jakim chamem i prostakiem jest, bo ubiega mnie w tym Michael.
 - Zdejmij z niej swoje brudne łapska Carter, chyba ostatnio wyraziłem się jasno w kwestii nietykalności moich przyjaciół? - zielonowłosy uśmiecha się pod nosem. Mam wrażenie, że mój znajomy wie kto go tak urządził. Na dźwięk jego słów, Drake od razu mnie puszcza. Nawet przez te siniaki, widzę przerażenie na jego twarzy.
 - To nie koniec Clifford. Ostatni raz wchodzicie mi w drogę, ty i te twoje dziwolągi! - wydziera się jak szaleniec, znikając za zakrętem.
Oddycham głęboko. Chociaż ten popapraniec już zniknął, nadal czuję się nieswojo, a moje serce bije nienaturalnie szybko.
 - Nic ci nie jest? - głos Michaela sprowadza mnie z powrotem na ziemię.
 - Tak, już jest okej. Dziękuję ci. - uśmiecham się niemrawo. Drżę pod wpływem zimnego wiatru. - Nie wiem jakby to się skończyło, gdyby cię tu nie było. - dlaczego wyszedł z własnej imprezy?
 - Jayden zadzwonił i powiedział, że chcesz wracać do domu. - odpowiada na moje niezadane pytanie. Co takiego mu powiedział? Dlaczego to zrobił? Być może przewidział co mogłoby się wydarzyć i chciał aby ktoś po mnie wyszedł? Nie, to nie dorzeczne po tym, jak go zwyzywałam nie sądzę, żeby się o mnie martwił i chciał mi pomóc.
 - Tak, to prawda. - nie mam zamiaru dociekać co kierowało szatynem, więc ciągnę dalej to co zaczął.
 - Dziwne, że nie pojechaliście jego autem. Jay to straszny leń, prawie nigdzie nie chodzi na piechotę. - teraz mam pewność, że o to mu chodziło, od początku chciał mnie tutaj zostawić, pewnie miał nadzieję, że zabije mnie pierwszy lepszy zbir. Niedoczekanie jego.
Idziemy wzdłuż jednej z ulic w stronę domu. Noc jest ciepła, ale chłodny wiatr przywodzący ciemne chmury, psuje jej urok. Mijamy szare, ponure kamienice, zamknięte bary, salony fryzjerskie. Wszystko tutaj, w porównaniu do mojej dzielnicy, wygląda okropnie. Jednak już nie wzbudza to we mnie strachu, tylko współczucie. Nie mogę sobie wyobrazić jak to jest mieszkać w takim miejscu i z każdym dniem walczyć o przetrwanie, z każdym porankiem bać się, że być może jest on ostatnim w życiu.
 - Chciałam się przewietrzyć. - po chwili milczenia dodaję z wahaniem. - Nie wiesz dlaczego Jayden jest na mnie zły? - przygryzam wargę w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
 - Nie mam pojęcia. - wzdycha i kręci głową. - Pierwszy raz widziałem go takiego wściekłego. Pewnie musiał się wyładować i padło na ciebie. Od rana miał zły humor przez tą dziewczynę.
 - Jaką dziewczynę? - zaraz wszystko się wyjaśni.
 -  Jay miał odebrać Jade ze szkoły. Kiedy przyjechali miał rządzę mordu w oczach. - śmieje się jakby to było śmieszne, nie było. - Wspomniał o jednej z dziewczyn, którą tam spotkał, wkurwiła go i tyle. 
 - Jedna nieznajoma, aż tak zadziała mu na nerwy? - teraz już po części wiem o co mu chodziło. Jednak z jakiej racji obwiniał mnie?
 - Wiesz, Jayden jest uczulony na ''bogaczy''. Nie wiem dlaczego ale ich nienawidzi. Ale chyba nie wszyscy są źli. - patrzy na mnie znacząco i uśmiecha się ciepło. Jest naprawdę miły. Pod tą ''straszną'' powłoką kryje się mądry, uczciwy chłopak.
 - Szkoda, że tylko ty tak uważasz. - wyrywa mi się. Brzmi to, jakby zależało mi aby Jayden miał o mnie dobre zdanie. Tak, chciałam aby nasze relacje były nieco... inne, nie lubię mieć wrogów, których z resztą i tak mam wielu. Nie potrzebuję kolejnych osób chcących mi uprzykrzyć życie na każdym kroku.
Michael śmieje się na moją odpowiedź.
 - On nie jest taki zły jak ci się wydaje. Może ma więcej wad niż zalet, ale to tylko dlatego, że życie dało mu w kość. - broni go spokojnie.
 - O tak, dziś to pokazał.
 - Ej, nie wiń go za to. Urodził się i wychował w środowisku, które nauczyło go braku zaufania do ludzi. Szczególnie takich jak wy. - po chwili orientuje się co powiedział i zaczyna natychmiast przepraszać. - Wybacz, nie miało to tak zabrzmieć, chodziło mi...
 - O takich jak moja rodzina? Nie przejmuj się, wiem jacy są i  to mnie boli. Widzę, że krzywdzą innych, ale nic na to nie mogę poradzić.
 - Co jeśli możesz, tylko nie potrafisz?- to pytanie zawisa w powietrzu bez odpowiedzi. Czy mogę powstrzymać rodziców, siostrę przed popełnianiem kolejnych błędów i nakłonić ich do zmiany zdania?
 Po kilku następnych minutach znajdujemy się przed domem Michaela. Proponuje, że mnie odwiezie, ale ja upieram się na taksówkę, nie chcę aby opuszczał gości na dłużej.
  W drodze powrotnej do mieszkania Willa dużo myślę nad słowami Michaela. Miał rację, nie potrafię zmienić upartej siostry, ale czy to oznaczało, że nie mogę spróbować? A jeśli nauczyłabym się patrzeć na świat ich oczami i przekonałabym ją, że biedni ludzie wcale się od nas nie różnią? Szczerze mówiąc, nie wierzę w to. Bella jest zbyt zepsuta przez władzę jaką dają jej pieniądze. Chyba już od dawna w to nie wierzę.
   Po zapłaceniu taksówkarzowi należnych pieniędzy, udaję się do apartamentowca, w którym mieszka mój brat. Mimowolnie zaczynam myśleć nad tym, jak bardzo to miejsce różni się od domu Michaela. Wszystko tutaj jest sterylne i idealistyczne. Wielkie lobby w holu głównym nie zawiera ani jednej ozdoby, a ściany są białe i czyste jak kartka papieru. W domu mojego nowego znajomego ściany pokrywają kolorowe graffiti, różne obrazy, zdjęcia i plakaty. Tamto miejsce było na swój sposób przytulne i miało w sobie pewien urok. Tutaj zaś, wieje nudą i chłodem.
Kieruję się do wind i wybieram dziesiąte piętro, na którym mieszka Will. Przez chwilę irytująca muzyczka drażni moje uszy, a otaczające mnie lustra pokazują jak bardzo zmęczona jestem. Włosy w totalnym nieładzie, rozwiane na wszystkie strony, wielkie, ciemne kręgi pod oczami, w których wypaliły się dawne ogniki żywiołowości i chęci do życia. Teraz były puste i bez wyrazu. 
Gdy w kocu docieram pod właściwe mieszanie, z torebki wyciągam pęk kluczy i jak najciszej wchodzę do mieszkania. Spoglądam na telefon, kilka minut po północy. Jak ten czas tak szybko zleciał?! Na palcach maszeruję do pokoju, w którym często nocuję, nie przejmując się brakiem piżamy, wskakuję na wielkie łóżko i zasypiam od razu, jak tylko moja głowa dotyka mięciutkiej poduszki.



2 komentarze:

Zostawiając komentarz bardzo mnie motywujesz :3