niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 7

Budzi mnie przeklęty budzik. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek piszczał tak głośno. Z zamkniętymi oczami próbuję wymacać brzęczący telefon. Na próżno. Gdy je otwieram, ze zdumieniem odkrywam, że jestem w swoim pokoju. Nie zostałam w hotelu z rodziną? Jęcząc zwlekam się z łóżka. Gdy bezwiednie z niego spadam, słyszę głęboki krzyk. Szerzej otwieram oczy, chwytam okulary z biurka i pospiesznie zakładam je na nos. Gdy z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że leżę na Jayu, z krzykiem odrywam się od jego torsu. Ląduję na podłodze obok niego.
 - Co ty tutaj robisz? - Krzyczę półgłosem. Nie chcę aby ktokolwiek mnie usłyszał.
 - Dziewczyno nie wrzeszcz tak! - chłopak podnosi się do pozycji  siedzącej i przeciera dłońmi zaspaną twarz.
 - Co ty tutaj robisz? - panikuję. Jest poniedziałkowy ranek, w moim pokoju jest Jayden, a w dodatku nie mam pojęcia jak się tu znalazłam.
 - Jak do tej pory próbowałem spać. Wyłącz wreszcie ten telefon!
Odnajduję go w kieszeni spodni i wyłączam. Sprawdzam godzinę i z przerażeniem odkrywam, że jest już 7:20. Klnę pod nosem i biegnę do łazienki. Gdy spoglądam w lustro mam wrażenie, że zaraz pęknie. Moje włosy sterczą dosłownie w każdą stronę, oczy mam obramowane ciemnymi plamami tuszu. Wącham swoją koszulkę i z przerażeniem odkrywam, że koszmarnie śmierdzi alkoholem. Co się wczoraj działo, do cholery?!
Gdy już z ulgą stwierdzam, że wyglądam jak człowiek, zakładam czarny top i leginsy. Wracam do pokoju i widzę, że Jayden przegląda zdjęcia na jednej z półek.
 - Sophie ty jeszcze nie wyszłaś? - słyszę głos mojej mamy po drugiej stronie drzwi i panikuję.
 - Ona nie może cię zobaczyć!  - Łapię go za rękę i wpycham do szafy. - Siedź cicho jeśli ci życie miłe. - Ostrzegam go. Gdyby moja matka znalazła go w moim pokoju o ósmej rano, nie wyszlibyśmy z tego cało, oboje.
 - Już wychodzę! Zaspałam po prostu. - tłumaczę otwierając drzwi.
 - Mam nadzieję, że znów się nie spóźnisz. Wychodzimy z ojcem do pracy. A o twoim wczorajszym zniknięciu porozmawiamy zaraz po powrocie. Niebywałe jak taka młoda dama może się tak zachowywać! Przyniosłaś wstyd mnie i ojcu swoim...
 - Mamo bardzo chętnie posłuchałabym dalszego wykładu, ale na prawdę jest już późno i myślę, że powinniście się zbierać. - Chcę żeby już sobie poszła, bo zaczyna mnie na prawdę denerwować.
 - Twoja siostra już wyszła, ostrzegam cię. - wymierza swój wskazujący palec prosto we mnie. - Nie spóźnij się znów.
Oddycham z ulgą gdy wychodzi, a  już po chwili słyszę zatrzaskujące się frontowe drzwi. Szybko zbieram zeszyty i notatki z biurka i wrzucam je do torby. Jay przygląda mi się z głupim uśmieszkiem.
 - Powiesz mi  co się wczoraj wydarzyło? - wzdycham ze zrezygnowaniem. Jestem pewna, że historia, którą mi przedstawi nie spodoba mi się. Wiem jednak, że powinnam wiedzieć co się działo, aby w przyszłości uniknąć takich sytuacji.
 - Poszliśmy do klubu. Przeholowałaś z alkoholem i tyle. - wzrusza ramionami patrząc na mnie poważnie.
 - Will miał rację, nie powinnam była pojawiać się na takich imprezach.
 - Z tego co wiem dobrze się bawiłaś. - próbuje mnie pocieszyć. Nie wychodzi mu.
 - Jak to ''z tego co wiesz''? Nie byłam z tobą przez cały czas? - strasznie miesza mi w głowie. Mam nadzieję, że nie wylądowałam z pijanym trzydziestolatkiem, klejącym się do mnie. To ostatni raz kiedy zachowałam się tak lekkomyślnie. Teraz słowa i obawy Willa nabierają sensu, a ja przekonuję się, że powinnam posłuchać jego rady i trzymać się z dala od imprez.
 - Nie masz się o co martwić. Nic się nie wydarzyło. Wypiłaś za dużo i urwał ci się film, tyle. A teraz powinnaś już iść, jeśli tak zależy ci na tym, by być w szkole na czas.
 - Tak, masz raję. Powiedz mi, że nie zrobiłam czegoś głupiego?
 - Nie wydarzyło się nic, czym musiałabyś się przejmować. - zapewnia mnie a czuję się nieco lepiej. Wchodzę do kuchni i biorę tabletkę na ból głowy. Chłopak ciągle dotrzymuje mi towarzystwa.
 - Jak znaleźliśmy się w moim pokoju? - dopiero teraz dociera do mnie, że spał u mnie niemal przez całą noc.
 - Miałaś klucze w torebce. Wspominałaś, że rodzina nocuje w hotelu, więc cię wniosłem.
 - Byłam tak pijana, że nie mogłam sama iść? - teraz jestem na sto procent pewna, że nigdy nie tknę alkoholu.
 - Nie, zasnęłaś w moim samochodzie. Nie chciałem cię budzić.
Chcę go zapytać o masę innych rzeczy, ale on mnie ubiega.
 - Nie myśl o tym. Zapewniam cię, że nic się nie stało. Nigdy wcześniej nie piłaś, więc to normalne, że twój organizm nie wytrzymał takiej ilości alkoholu.
 - Okej, masz rację.
 - Poprawię ci humor jeśli odwiozę cię do szkoły? - uśmiecha się i dziwnie porusza brwiami na co się śmieję.
 - Jasne.
Jayden prowadzi mnie do swojego samochodu. Dziwi mnie fakt, iż wygląda na nowy i bardzo drogi. Może go pożyczył?
- Wsiadasz czy jednak się przejdziesz?  - Pyta z głupim uśmiechem, a ja się czerwienię. Zajmuję miejsce obok kierowcy i już po chwili wtapiamy się w tłum innych samochodów. Spoglądam za okno zastanawiając się jakim cudem jadę samochodem z kimś, kogo dawniej omijałabym szerokim łukiem, z kimś kogo kiedyś uważałabym za niebezpiecznego.
- Spotykamy się dziś całą paczką u Michaela. Chcesz przyjść? Żadnego alkoholu, tylko pizza i dobra zabawa. - Uśmiecha się do mnie.
Nie wiem czy powinnam gdzieś wychodzić w środku tygodnia. Muszę raczej zostać w domu i się uczyć. Rodzice także nie będą zadowoleni, że znowu gdzieś znikam.
- Pomyślę o tym. Dam ci jeszcze znać. - Miałam dziś w planach odwiedzić Willa. Pomimo napiętej sytuacji powiedz nami, to wciąż mój brat i tęsknię za nim. Jest on jedyną osoba przy której mogę być sobą bez żadnych konsekwencji czy przytyków.
Docieramy do szkoły pięć minut przed dzwonkiem. Dziękuję Jaydenowi za podwiezienie i wychodzę z jego samochodu. Parking przed budynkiem jest pusty. Wszyscy pewnie siedzę w klasie od dobrych kilku minut nie chcąc się spóźnić.
- Sophie! - odwracam się i uśmiecham szeroko. W moja stronę biegnie Jade. Różowe włosy falują na wietrze, a ciężkie buty odbijają się od chodnika z charakterystycznym stukotem. Gdy do mnie dociera przytula mnie mocno. Z zaskoczeniem odwzajemniam jej gest.
- Przewidziało mi się czy wysiadłaś właśnie z auta Jaya? - obie idziemy w stronę szkoły. Znów się czerwienię.
- Długa historia. Opowiem ci wieczorem.
- Wiec jednak przyjdziesz? - pyta zaskoczona.
- Możliwe, nie wiem czy będę w stanie się wyrwać. Na pewno dostanę szlaban po wczorajszym wieczorze.
- Już nie mogę się doczekać kiedy mi opowiesz co się wydarzyło. - piszczy radośnie gdy się żegnamy, rozchodząc się do swoich sal.
Przez cały dzień nie jestem w stanie skupić się na lekcji. Wciąż myślę jak wydostać się z domu i co zrobić aby Will nie dowiedział się z kim wychodzę. Wiem, że nie spodoba mu się to ani trochę.
***
Siedzę u Willa na sofie oglądając z nim mecz. Kompletnie nie wiem o co chodzi, kto z kim gra, ale lubię je oglądać z Willem, najważniejsze że spędzamy razem czas. A może robię to tylko dla tego, że śmieszy mnie jego zachowanie podczas rozgrywek? Najczęściej wygląda to tak: przebrany w barwy swojej ulubionej drużyny skacze, krzyczy i wymachuje rękami w śmieszny sposób. On z kolei śmieje się ze mnie i mojego braku jakichkolwiek wiadomości na temat sportu. W takcie przerwy, idziemy do kuchni aby dorobić więcej popcornu. Zbieram w sobie całą odwagę i wydostaję z siebie jedno zdanie.
 - Wybieram się do koleżanki z klasy. - oznajmiam. Nie wiem dlaczego kłamię w ostatniej chwili. Nienawidzę oszukiwać Willa tak bardzo, jak nie toleruję jego nadopiekuńczości.
 - Mówiłaś, że dziewczyny z twojej klasy są, cytuję: ''Zbyt zajęte sobą by mieć jakiekolwiek pojęcie o czymkolwiek co nie wiąże się z włosami i ciuchami.'' - naśladuje mój głos.
 - Niedawno dołączyła do nas nowa dziewczyna wydaje się miła. - wzruszam ramionami, wpatrując się w paczkę popcornu. Nie mogłabym kłamać mu prosto w oczy.
 - Nie mam siły po raz kolejny tłumaczyć ci, jak mogą skończyć się takie zabawy, ale nie chcę też się z tobą kłócić. Tylko uważaj na siebie i nie pij nic. - wzdycha ze zrezygnowaniem.
Nigdy nic przed nim nie ukryję, to nie możliwe. Fakt, iż wyczuł moje kłamstwo nie zaskoczył mnie tak bardzo jak powinien. Zawsze wie gdy kłamię. Nie jestem jeszcze pewna czy to dobrze czy źle.
 - Will, obiecuję ci, że będę ostrożna. Proszę cię, zrozum, że już nie jestem tą małą dziewczynką, którą wciąż trzymałeś za rękę, bo bałeś się, że upadnie i rozbije kolanko. - zaśmiałam się nawiązując do jego zachowania wobec mnie.
William odkąd sięgam pamięcią chronił mnie przed wszystkimi możliwymi zagrożeniami. Gdy poznawałam nowe dziecko, potrafił przeprowadzić z nim szczegółowy wywiad i często mówił mi czy ta osoba była dla mnie dobra. Chodził za mną jak cień, zawsze był pod ręką, a gdy płakałam, pocieszał mnie najlepiej jak potrafił. Najpierw przytulał mocno, pozwalając mi się wypłakać, a potem rozśmieszał dopóki mojego śmiechu nie usłyszała cała dzielnica. Dlatego teraz jest taki opiekuńczy. Nie podoba mu się, że jego mała siostrzyczka spotyka się z ludźmi, których on nie zna. Niestety, czas mu uświadomić, że mam własne życie i prawo do tajemnic, nawet przed nim.

***

 - Mówiłeś, że idziemy do Michaela. - zaczynam się niepokoić. Kiedy Jay po mnie przyjechał nie wspominał nic o zmianie planów. Zorientowałam się, że coś jest nie tak, dopiero gdy zatrzymaliśmy się przed Zoo. Parkujemy za rogiem. Przechodzi mnie dziwny dreszcz.
 - Mała zmiana planów. Załóż kaptur i dopilnuj, aby kamery nie namierzyły twojej twarzy. - uśmiecha się tajemniczo.
 - O nie, Jay nie zrobimy tego. - mówię stanowczo. Picie alkoholu u Michaela w domu, wymykanie się z Jaydenem do klubu i okłamywanie bliskich to jedno, ale włamanie? Czy on zdaje sobie sprawę czym to grozi? Możemy pójść do więzienia! - Nie włamiemy się tam! Złapią nas! - panikuję.
 - Coś ty! Ogród jest ogromny, a strażnicy to banda grubych, pijanych starców. - śmieje się. Wygląda na wyluzowanego i całkiem rozbawionego całą sytuacją. Na pewno nie robi tego pierwszy raz.
 - A monitoring? Jest niemal wszędzie! - wcale nie podoba mi się ten pomysł, ani trochę. Próbuję przekonać samą siebie.
 - Tylko przy głównym wejściu i wyjściu. Nie martw się, wiem jak tam wejść i znam kilka wyjść. Będzie dobrze. - posyła mi uspokajający uśmiech.
Moje serce zaczyna szaleć. Adrenalina - hormon strachu i ucieczki, jak mawia nauczycielka biologii, wypełnia mój organizm i podnosi ciśnienie. A jeśli zadzwonią po policję? Stróże prawa na sto procent zakują nas w kajdanki i zamkną w ciemnej celi! W końcu popełniamy przestępstwo! Z drugiej strony, nigdy nie robiłam nic, czego nie pochwalali by rodzice. Kolegowałam się z dziećmi, z którymi przebywać mi pozwolili, do pewnego czasu ubierałam się w to, co kupiła mi matka, nie chodziłam na imprezy, całe dnie spędzałam w domu przy książkach.
Fakt, iż choć przez chwilę mogę nie myśleć o zasadach rodziny, a bawić się świetnie w towarzystwie, które mi odpowiada, jest na prawdę kuszący!
Posyłam Jaydenowi harde spojrzenie.
 - Zróbmy to!
Uśmiecha się na moje słowa. Zakłada kaptur ciemnej bluzy i wysiada z samochodu. Okrąża go i otwiera mi drzwi, zanim zdążam zrobić to sama. Również naciągam kaptur na głowę i staję obok niego.
 - Jade i reszta przyjadą za jakieś pół godziny, zatrzymali się w sklepie po prowiant. - Jayden próbuje odwrócić moją uwagę gdy docieramy do potężnego muru.
 - Dzięki tobie Andrew wisi sporo kasy Michaelowi. - śmieje się.
 - Dlaczego? - cieszę się, że próbuje odwrócić moje myśli od tych czarnych scenariuszy. Mogę się skupić na rozmowie z nim, a nie na tym, ze własnie znaleźliśmy idealne miejsce, by wspiąć się po murze.
 - Założyli się, że nie przyjdziesz.
Nie dziwię się, że Andrew tak pomyślał. Nie zgodziłabym się, gdyby zapytali mnie o to wcześniej, znacznie łatwiej było powiedzieć ''tak'' gdy Jayden postawił mnie przed faktem dokonanym. Sprawiło to, że nie miałam zbyt wiele czasu na dogłębną analizę. A wiem, że nie zgodziłabym się.
 - Stań na moje ręce. Podrzucę cię. - przykuca lekko i splata razem palce.
Tym razem to ja się uśmiecham. Znajduję w murze nieco wystającą cegłę i opieram na niej stopę. Drugą nogę zahaczam o szczyt ceglanego ogrodzenia. Rękoma chwytam pnącza, które są solidnie wrośnięte w ziemię, dzięki czemu są w stanie utrzymać mój ciężar.
 - Jesteś świetnie rozciągnięta. - mówi z zadowoleniem Jayden.
Faktycznie, robię niemal szpagat i z łatwością wdrapuję się na szczyt przeszkody.
 - Spoglądam na niego z góry i uśmiecham się zadziornie.
 - Sprawdźmy, czy pod tymi workowatymi ciuchami również kryją się mięśnie. - prowokuję go, na co uśmiecha się jeszcze szerzej, a jego twarz przybiera pewny siebie wyraz.
 - Kochanie, nie wiesz do kogo mówisz. - po tych słowach bierze lekki rozbieg, nogą lekko odbija się od ściany, a rękoma dźwiga się w górę. Jego ruchy są tak płynne, że wygląda jakby robił to bez najmniejszego wysiłku.
Staje obok mnie, pełen dumy. Po chwili zeskakuje z muru i wyciąga ręce. Powtarzam jego ruchy i ląduję w lekkim uścisku jego dłoni na moich biodrach. Szybko odsuwam się speszona jego bliskością. Przypominam sobie, jak tańczyłam z nim w klubie. Jego ręce wędrujące po moim ciele. Nasze ciała niemal stopione w jedną całość w grzesznych ruchach.
Otrząsam się z tych myśli. Gdybym nie była już wstawiona, nigdy bym tak się nie zachowała. Przecież ledwo go znam.
 - Gdzie my tak właściwie jesteśmy? - rozglądam się, ale panuje tu półmrok, więc nie dostrzegam zbyt wiele. Niedaleko majaczy ciemny kontur niewielkiego budynku, a kilkanaście metrów dalej świecą się niewielkie lampki.
 - Na wybiegu niedźwiedzi. - Jayden mówi całkiem poważnie, a jednocześnie z nonszalancją.
Szeroko otwieram oczy. Serce zaczyna walić mi jak szalone, a w uszach szumi mi przepływająca w szaleńczym tempie krew.
 - Błagam powiedz, że żartujesz! - krzyczę przerażona.
 - Ciszej! Nie chcesz obudzić bestii! - karci mnie.
 - Jayden to nie jest pierwszy kwietnia do cholery! - mówię znacznie ciszej.
Jeśli za chwilę jakaś bestia będzie chciała nas pożreć, bez zastanowienia, ani żadnych skrupułów wepchnę go prosto w jej paszczę. Rozglądam się dookoła wyszukując wzrokiem postaci, dla której jestem potencjalną ofiarą. Czuję się jak zwierzę zamknięte w śmiertelnej pułapce. Instynktownie cofam się ku murowi i przywieram do niego plecami.
 - Mówiłem o strażniku. - śmieje się tak bardzo, że zaczyna się dusić.
 - Jak to? - niemal warczę na niego. Serce przyśpiesza mi jeszcze bardziej. Tym razem ze złości. Mam ochotę go uderzyć! W tej chwili żałuję, że faktycznie nie ma tu dzikich zwierząt, którym mogłabym z satysfakcją podarować na kolację.
 - Dzisiaj zmianę ma Jerry, którego nazywają niedźwiedziem. - wskazuje palcem na cień o kształcie budynku. - Tam jest jego biuro. - znów nie powstrzymuje śmiechu.
Zamaszystym krokiem podchodzę do niego i bezceremonialnie moja dłoń ląduje na jego policzku. Zaskoczony odwraca głowę pod wpływem mojego uderzenia. To na prawdę nie jest czas ani miejsce na takie żarty.
Poważnieje. Z jego twarzy znika jakiekolwiek rozbawienie. Zaczynam żałować swojego czynu, tak szybko, jak go wykonałam. Jayden powoli odwraca twarz wykrzywioną w gniewie. Wygląda jeszcze bardziej przerażająco, niż podczas naszego pierwszego spotkania. Wtedy był bardziej obrażony. Teraz wygląda jak dzikie zwierzę gotowe do polowania.
Zamaszystym krokiem podchodzi do mnie. Cofam się raz jeszcze pod ścianę. Nie mam siły oderwać oczu od jego twarzy.
Zatrzymuje się maksymalnie blisko mnie i palcem wskazującym stuka w nasadę mojej szyi, tuż nad mostkiem.
 - Zrób to jeszcze raz, a przysięgam, będziesz błagała o dziką bestię na moje miejsce. - mówi cichym, warkliwym tonem. Patrzy na mnie jak łowca na swą ofiarę tuż przed atakiem.
Posyła mi jeszcze jedno złowrogie spojrzenie i wreszcie oddala się, pozwalając mi zaczerpnąć oddechu.

***

Od godziny impreza trwa w najlepsze. O ile siedzenie na jednym z ogrodzeń, popijanie piwa i opowiadanie śmiesznych anegdot z życia własnego, można nazwać imprezą. Wszyscy świetnie się bawią. Wszyscy oprócz mnie i Jaydena oczywiście. Napięta atmosfera między nami nie opadła.
Wiem, że moje zachowanie w tamtym momencie było zbyt impulsywne. Wciąż jestem w szoku, że to zrobiłam. Nigdy w życiu nikogo nie uderzyłam. Nie poznaję samej siebie. Nie sprawia to jednak, że Jay jest bez winy. Wiedział jak przeraża mnie samo włamanie do tego zoo. Wiedział, jak bardzo się boję. Mimo to postanowił przerazić mnie jeszcze bardziej.
Choć próbuję śmiać się razem z nimi i udawać, że jestem zainteresowana ich rozmową, Michael posyła mi porozumiewawcze spojrzenia. W końcu, gdy twarz zaczyna mnie boleć od ciągłych uśmiechów, pod pretekstem skorzystania z toalety oddalam się od znajomych.
Głowa mi pęka. Słyszę szumy, a dźwięki rozlegające się wokół, wydają się głośniejsze niż są w rzeczywistości. Za rogiem uliczki zatrzymuję się i przysiadam na ławeczce. Oddycham głośno. Przymykam oczy chcąc odpędzić od siebie obraz twarzy Jaya. Przerażający widok jego oczu, przeszywających mnie na wskroś. Władczej bliskości jego ciała i uczucia bezradności i przerażenia jakie na mnie wywarł.
Przeszywa mnie zimny dreszcz. Jeszcze kilka dni temu wtulałam się w jego ramiona, gdzie czułam się bezpieczna, spokojna. Zastanawiam się, jak jedna osoba może wywoływać we mnie tak sprzeczne uczucia. Pierwszy raz spotykam się z kimś takim i nie za bardzo wiem co z tym zrobić. Jak mam się przy nim zachowywać? Do tej pory moje życie opierało się na rzeczach, które znam. Nie szukałam nowych wrażeń, na co dzień zachowywałam spokój i stateczność w różnych sytuacjach, na które byłam całkowicie przygotowana, ponieważ wcześniej analizowałam różny przebieg zdarzeń.
Kiedy utraciłam tę kontrolę? Wszystko dzieje się tak szybko i mam wrażenie, że nie nadążam za swoim własnym życiem.
Patrzę w gwiazdy podświadomie błagając o wskazówkę. Proszę o odpowiedzi na tak wiele pytań. Nie otrzymuję jej jednak na żadne z nich.
 - Nie bawisz się zbyt dobrze, co? - słyszę spokojny głos tuż obok siebie. Odwracam głowę i moje oczy napotykają Michaela.
 - Po prostu źle się poczułam. - posyłam mu zmęczony uśmiech.
 - Mogę? - wskazuje na miejsce obok mnie. Kiwam głową i przesuwam się, alby zrobić mu więcej miejsca.
 - Zarobiłeś sporo pieniędzy. - zaczynam po chwili milczenia.
 - Tak, dzięki tobie. - szturcha mnie lekko łokciem.
 - Raczej dzięki Jaydenowi, który mnie tutaj przywiózł. Gdyby mnie jego podstęp, nie byłoby mnie tutaj. - żałuję, że się na to wszystko zgodziłam.
 - Cokolwiek zrobił, na pewno nie chciał twojej krzywdy. - podejmuje próbę bronienia przyjaciela.
 - Nie rozumiem go, Michael. Jest jak dwie osobowości w jednym ciele. Czasami jest spokojny, potrafi żartować i pocieszać. Jednak za chwilę zmienia się w...
 - Bezlitosnego człowieka, który potrafi przerazić nawet samego diabła? - kończy za mnie chłopak.
 - Tak, dokładnie. - śmieję się lekko na jego porównanie.
 - Cokolwiek zrobił, nie widziałaś jego mrocznej strony. - mruczy ponuro zielonowłosy.
 - Możliwe, ale widziałam wystarczająco aby zacząć się zastanawiać, czy powinna przebywać w jego towarzystwie.
Jeśli to nie była jego najgorsza strona, to z pewnością nie chcę jej poznać.
 - Powinnaś się raczej zastanowić czy nie chcesz jej zmienić. - mówi spokojnie, głosem przypominający starego mędrca. Zaczynam się śmiać na co i o się uśmiecha.
 - Nie przejmuj się niczym. - obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do swojego boku. - Jaydenowi w końcu przejdzie. Na ogół nie jest złym człowiekiem. Nie zawsze zachowuje się jak dupek.
 - Jasne. - odpowiadam z sarkazmem. Śmiejemy się oboje.
 - Hej gołąbki, jestem pewny, że w krzakach będzie wam wygodniej. - dobiega nas drwina. Spuszczam głowę, teraz ilekroć słyszę głos Jaya, czuję się nieswojo. Jest zimny, szorstki i nieprzyjemny.
 - Jestem pewien, że to nie twoja sprawa. - odgryza Michael i wstaje ciągnąc mnie za sobą. Przepycha się obok Jaydena i trzymając mnie za rękę, prowadzi do grupki niczego nieświadomych przyjaciół.
 - Hej! Co się tutaj dzieje? - krew odpływa mi z twarzy gdy słyszę głos, który bynajmniej nie należy do nikogo z nas.
 - Spadamy! - głos Ethana zdaje się być zbyt odległy by do mnie dotarł. Stoję w miejscu wpatrując się w biegnącego w naszą stronę strażnika. Światło jego latarki razi mnie w oczy. Strach nie pozwala mi wykonać żadnego ruchu. Odbiera mi oddech, którego desperacko potrzebuję.
Ktoś chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą.
Jayden.
Widok jego zdenerwowanej twarzy mnie otrzeźwia. Robię głęboki wdech i zaczynam biec. Za nami słychać okrzyki większej grupy pracowników ogrodu.
 - Szybciej Sophie! - krzyczy Jay ciągnąc mnie za sobą. Biegniemy do bramy głównej. Michael, Jade i Ethan są już po drugiej stronie. Wołają w naszą stronę, abyśmy biegli szybciej. Choć biegam codziennie i nie mam problemów z kondycją, teraz czuję, jak wszystkie moje mięśnie drżą z nadmiaru wysiłku, a oddech staje się coraz płytszy. Coś ciężkiego przygniata mi klatkę piersiową. Walczę o najmniejszy oddech.
Nagle dociera do mnie co się dzieje. Nie! Nie teraz! Wołam rozpaczliwie w myślach.
W końcu jednak przegrywam bitwę z własnym strachem. Nie mam już sił biec, zbyt mało tlenu. Zatrzymuję się. Nie mam sił ustać na nogach. Myśli galopują po mojej głowie odbijając się z głośnym dudnieniem o moją świadomość. Powoli wykruszają ją, wraz ze wszystkimi zmysłami.
Jayden, który biegł przede mną, odwraca się sprawdzając czy biegnę za nim.
A ja siedzę żałośnie na środku chodnika i walczę o odrobinę oddechu. Czuję słone łzy płynące mi po policzkach. Dowody mojej słabości powoli suną w dół mojej twarzy i pokrywają ręce ściskające klatkę piersiową, chcące oderwać to co ją przygniata. Ale nic tam nie ma. To tylko mój strach.
Chłopak patrzy to na mnie to na strażników.
Biegnij! Uciekaj! - chcę krzyknąć, ale nie mam sił.
I wtedy biegnie w moją stronę. Strażnicy są coraz bliżej.
 - Co jest? Soph, musimy uciekać! - próbuje mnie podnieść, ale nie opieram się na własnych nogach. Nie czuję ich. Nie czuję nic, oprócz tego okropnego strachu, który jest zakorzeniony głęboko we mnie.
 Nie dam rady! Biegnij! - znów nic nie wydobywa się z mojego gardła. Patrzę prosto w jego oczy, błagając o pomoc. I wtedy dociera do niego co się ze mną dzieje. Obejmuje moją twarz i zapewnia, że będzie dobrze. Siada przy mnie i kojąco gładzi moje plecy.
 - Idźcie! - woła do przyjaciół.
Potem wszystko dzieje się jak przez mgłę.
Dopadają nas. Odciągają Jaya ode mnie. Wyrywa się im, krzyczy. Nie słyszę co wydobywa się z jego ust. Czuję jak jeden z nich przygniata mnie twarzą do ziemi i wykręca moje ręce do tyłu. Ból ten nie jest tak wielki jak ten, w mojej klatce.
Skuwają nas oboje. Unieruchamiają jak zwierzynę. Traktują jak przestępców. Bo przecież nimi jesteśmy.
Zamykam oczy  już nic nie czuję.


Rozdział 6

Nie próbuje ze mną dyskutować i wychodzi z samochodu z głupawym uśmieszkiem. Przesiadam się na tylne siedzenia. Wyciągam ubrania z torby, ściągam tę przeklętą kieckę i zakładam zwykłe ciuchy. Od razu czuję ulgę, wreszcie mogąc oddychać. Zerkam na Jaydena chcąc sprawdzić czy nie podgląda. Oczywiście stoi przed przednią szybą i z bezczelnym uśmiechem patrzy wprost na mnie. Spanikowana zakładam koszulkę w rekordowym tempie. Równie szybko wkładam czarne spodenki, a chłopakowi pokazuję środkowy palec. Śmieje się ze mnie i wsiada na miejsce kierowcy.
 - Jesteś idiotą! - wrzeszczę na niego przechodząc między fotelami na siedzenie obok niego.
 - Byłbym idiotą gdybym przepuścił taką okazję. Poza tym myślałem, że ten pokaz również przeznaczony był dla mnie, jak ten w parku. - wciąż się śmieje, a ja jeszcze bardziej czerwienieję.
 - Jesteś okropnym, zakochanym w sobie dupkiem!
 - Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej.
   Przez kolejne kilka minut milczymy. Ja - zbyt zła aby otworzyć usta i nie zacząć wrzeszczeć, on - zbyt zajęty śmianiem się ze mnie. Przeraża mnie myśl, że teraz mogę być czerwona jak moja matka, kiedy się złości.
Nagle zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie jedziemy.
 - Dokąd jedziemy? - pytam patrząc w szybę, nie chcąc odwracać się w jego stronę.
 - Na imprezę. - ucina.
 - Do Michaela? - dopytuję bardziej zniecierpliwiona.
 - Nie.
 - Od kiedy jesteś taki oszczędny w słowach? - drwię. Zerka na mnie pospiesznie. Przez chwilę czekam na jakąś błyskotliwą odpowiedź, ale on milczy. Rezygnuję z dalszych pytań i ponownie spoglądam za okno. Jest już ciemno. Ulice oświetlają słabe lampy i neonowe billboardy. Po zaniedbanych budynkach pokrytych graffiti, pustych ulicach i nielicznych grupkach mężczyzn w skórach i dresach, wnioskuję, że jesteśmy w tej samej dzielnicy, w której mieści się dom Michaela.
 - Przepraszam. - wzdycha w końcu. Gwałtownie odwracam głowę w jego stronę.
 - Co? - słyszałam co powiedział. Mimo to nie potrafię zrozumieć sensu tych słów. Wpatruję się w jego profil, a on, wyraźnie zażenowany, unika mojego wzroku.
 - Przepraszam za to, że na ciebie naskoczyłem, wtedy u Michaela, w drodze do sklepu, pod twoim...
 - Nie ma sprawy. - przerywam mu wiercąc się na swoim siedzeniu - To nie twoja wina.
 - Oczywiście, że moja. Na początku powinienem dać ci się wytłumaczyć. A potem nawet nie spróbowałem uwierzyć... - mówi kręcąc głową ze złością.
 - Na prawdę nie ma o czym mówić.  - zapewniam go. Owszem, zachował się wtedy jak ostatni idiota, ale doceniam to, że próbował wszystko naprawić przychodząc pod mój dom. Potem i tak spieprzył, ale hej, siedzę z nim w samochodzie, jest Bóg jeden wie która godzina i jedziemy nie wiadomo dokąd. To świadczy o tym, że w jakiś sposób ufam temu chłopakowi. Może to i błąd, lecz w jego towarzystwie czuję spokój. To rzadkie i przyjemne uczucie w moim życiu.
   W końcu zatrzymuje się przed klubem. Wysiadam z auta i po chwili idę za Jayem w stronę wejścia. Chłopak wita się z wysokim, łysym bramkarzem i wchodzi do środka. Ludzie w kolejce jęczą widząc nas wchodzących za dramo i bez czekania. Chwilę zastanawiam się, jak często Jayden tu gości, jednak po chwili moje myśli zostają zagłuszone przez muzykę. Cały tłum tańczy, cóż bardziej skacze, na parkiecie. Nie ma między nimi zbyt wiele miejsca aby przejść. Jay swobodnym krokiem manewruje między ciałami, zostawiając mnie, kulącą się i próbującą uniknąć uderzenia w twarz, daleko za sobą. W końcu jednak zauważa, że nie idę za nim i wraca po mnie. Dzięki Bogu. Chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą w stronę baru. Zajmuje miejsce na stołku barowym, a ja siadam obok. W końcu mogę odetchnąć z ulgą.
 - Co chcesz? - podskakuję na dźwięk głosu Jaydena tuż obok mojego ucha. Gdy odwracam twarz w jego stronę, ten już siedzi na swoim miejscu i patrzy na mnie z uśmieszkiem.
 - Wodę. - odpowiadam całkiem poważnie. Nie zamierzam pić. Mam dopiero 17 lat i nie mogę jeszcze legalnie pić.
 - Żartujesz? Wymykasz się z domu aby iść na imprezę z ludźmi, których ledwie znasz, a teraz jesteś tu ze mną po ponownej ucieczce, a nie chcesz wypić jednego drinka? - nabija się ze mnie.
  W sumie mogła bym wypić jednego. Nikt i tak tego nie zauważy. Rodzice najprawdopodobniej zostaną w tym hotelu po bankiecie i nic nie zauważą. Z drugiej strony, nigdy nie piłam alkoholu i myślę, że ten jeden drink mógłby namieszać mi w głowie.
 - Nie myśl tyle, nie musisz aż tak wszystkiego analizować. Po prostu wyluzuj.
Ma rację za dużo o tym myślę. Jestem już prawie dorosła i rok w tę czy w tamtą nie powinien robić różnicy.
 - Okej, ale tylko jednego. - mówię całkowicie poważnie i uśmiecham się lekko. Żołądek lekko mi się ściska na myśl, że znów robię coś całkowicie zakazanego z chłopakiem, przed którym dziewczyny z  mojej szkoły wiałyby z piskiem przerażenia.
  Chłopak uśmiecha się szeroko i zamawia dwa drinki. Już po chwili barman podstawia jeden pod mój nos. Przez chwilę patrzę na napój podejrzliwie. Jest brązowy i pachnie colą.
 - Nie wąchaj, po prostu pij.  - przez chwilę patrzę jak on upija duży łyk swojego napoju. W końcu robię to samo.
 - To jest genialne! - natychmiast biorę kolejnego łyka i rozkoszuję się przyjemnym pieczeniem w gardle i słodkim posmakiem coli w ustach.
 - Woah, nie tak szybko  - brązowooki śmieje się i lekko odsuwa mój kubek od moich ust. Czerwienię się lekko zażenowana. Patrzę jak Jayden znów upija swojego drinka, niemal go kończąc i coś klika mi w głowie.
 - Przecież ty prowadzisz! - moje oczy rozszerzają się w przerażeniu. Jak on ma zamiar odwieźć mnie do domu, będąc pod wpływem alkoholu?
 - Spokojnie księżniczko, nie będę pił dużo. - zaśmiał się.
 - To wcale mnie nie uspokoiło. A co jeśli złapie cię policja? O mój Boże wylądujemy w więzieniu!
 - Więc się przejdziemy. - na jego twarzy pojawił się głupi uśmieszek.
Ne mam zamiaru wracać piechotą stąd aż do mojego domu, gdy jest ciemno i tak daleko. Wizja obskurnego metra, pełnego podejrzanych ludzi też nie napawa mnie optymizmem.
Jestem w głębokim...
 - Chodź zatańczyć. - wewnętrzną panikę przerywa mi mój towarzysz, stojący z nowymi drinkami w obu rękach. Nie zorientowałam się nawet, kiedy skończyłam swój. Bez namysłu biorę od niego jeden i niemal natychmiast wypijam połowę. W głowie mi zaszumiało gdy wstałam z miejsca.
 - Nie potrafię. - mówię tak aby tylko on mógł to usłyszeć.
 - Oczywiście że umiesz. Każdy potrafi tańczyć.
 - Ale nie ja.
   Zanim zdążam zaprotestować on już ciągnie mnie na parkiet. Wojną ręką oplata moją talię i przyciąga do siebie. Nieco spięta i zawstydzona bliskością naszych ciał, odwracam głowę. On jednak ma inne plany, dopija swój napój i rzuca kubek na podłogę. Teraz już wolną prawą ręką delikatnie chwyta mój podbródek i kieruje moją twarz w stronę swojej. Potem układa ją na moim krzyżu i przyciąga mnie jeszcze bliżej. Nasze klatki stykają się ze sobą i nawet na pierwszy rzut oka widać jak różnią się nasze oddechy. On jest spokojny oddycha miarowo, a ja wyglądam jakbym dostała ataku paniki, albo właśnie przebiegła maraton. W końcu pod wpływem lekkiego kołysania, trochę się uspokajam i zaczynam bujać się w rytm muzyki razem z nim. Jay delikatnie chwyta za moje biodra i porusza nimi tak, że zataczają koła. Gdy dopijam drinka w końcu czuję się na tyle wyluzowana, by swobodnie poruszać się w rytm muzyki. W przypływie nagłej odwagi odwracam się do niego plecami, a on niemal od razu przyciąga mnie do siebie.

***

 - Pij! Pij! Pij! - tłum ludzi wokół krzyczy dopingując mnie. Siedzę na barze, a obok stoi beczka z piwem. Trzymam w dłoni rurkę przyczepioną do zaworu i próbuję jak najszybciej wypić tyle, ile dam radę. Jayden zniknął gdzieś jakieś dwie godziny wstecz. Znalazłam sobie miłego kolegę do picia, który teraz urządzał sobie ze mną zawody. Piwo spływa mi po brodzie i czuję już, że mój podkoszulek jest cały mokry. Ale kto by się tym teraz przejmował, skoro mam zawody do wygrania. Przegrany stawia kolejkę, a ja mam ochotę na darmowego drinka. Już po chwili chłopak wypluwa napój i pasuje. Ludzie zaczynają wiwatować i bić mi brawo. Uśmiecham się szeroko i przestaję pić. Mój znajomy z pijackim uśmiechem kupuje dla mnie wódkę z colą. Z ochotą wypijam go niemal na raz, chcąc zabić w ustach smak piwa.
 - Teraz musisz wypić ze mną tequile. - mówi mi do ucha, a ja kiwam głową. Jeżeli ma to być tak dobre jak to, co piłam do tej pory, to jestem więcej niż chętna. Barman patrząc na mnie dziwnie zmartwionym wzrokiem, stawia przed nami talerzyk z solą i cytryną oraz dwa kieliszki wódki.
 - Co mam z tym zrobić? - bełkoczę już całkowicie pijana.
 - Pokażę ci. - wysypuje trochę soli na swój nadgarstek. Drugą ręką odchyla mi głowę w bok i wyciska sok z cytryny na moją szyję. Chichoczę kiedy spływający sok mnie łaskocze. Chłopak bierze do ręki kieliszek i bardzo szybko liże sól z nadgarstka, wypija wódkę i językiem, już w wolniejszym tempie, zlizuje sok z mojej szyi.
 - Twoja kolej. - mówi mi do ucha. Robię to samo co on, sypiąc sól na swój nadgarstek, ale kawałek cytryny umieszczam w jego ustach na co się uśmiecha. Powtarzam jego ruchy, gdy docieram do owocu ten, przyciąga mnie do siebie, pozbywa się żółtej skórki i mnie całuje. Odwzajemniam pocałunek zbyt oszołomiona aby się oderwać. Kręci mi się w głowie. Usta ma miękkie, gorące, smakuje piwem i solą.  Nie trwa to jednak zbyt długo, bo chłopak zostaje odciągnięty ode mnie. Otwieram szeroko oczy w zdumieniu.
 - Co do cholery? - drę się widząc Jaya pochylającego się nad skołowanym chłopakiem.  - Jayden zostaw go! - Chwytam go za koszulkę i z trudem odciągam od leżącego blondyna. Szatyn odwraca się w moją stronę, jego klatka piersiowa unosi się i opada w szaleńczym tempie. Twarz wykrzywioną ma w grymasie gniewu.
 - Ten idiota dosypał ci czegoś do wódki! - grzmi.
Patrzę zszokowana na chłopaka, który otrząsnął się i teraz nie wydaje się już taki miły.
 - Skąd to możesz wiedzieć prze-ecież cię tutaj nie było - mówię z wyrzutem. Jeśli myśli, że może sobie znikać i zostawiać mnie tutaj samą, a potem bić ludzi, których poznałam, to się grubo myli.
 - Gary dał mi znać! - wskazuje na barmana. Nie mogę myśleć, głowa mnie boli.
 - T-ty jak mogłeś? - mówię w stronę blondyna. Chwieję się na nogach. - Byłeś moim przyjacielem, dlaczego to zrobiłeś? Mój przyjacielu... - Tracę ostrość widzenia, postacie stają się niewyraźne, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Czuję jak wpadam w czyjeś ramiona, zanim ogarnia mnie ciemność.



wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 5

    Nie mogę powstrzymać rumieńców. Moja siostra potrafi zrobić aferę właściwie o nic. Jest mi wstyd przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy widzieli całe to upokarzające zajście. Nienawidzę jej jeszcze bardziej, za każdym razem, gdy odstawi podobny numer mam ochotę ją uderzyć. Niewiarygodne, że groziła mi moim wykształceniem! Moją przyszłością! To o wiele za daleko, nawet jak na taką sukę jak ona. Najbardziej denerwuje mnie fakt, iż Jayden widział jak Bella mną pomiata. Widział, jak traktują mnie moi najbliżsi, pewnie pomyślał sobie, że i on będzie mógł się tak zachowywać i nic mu nie powiem. Błąd, otóż z nim mogę walczyć, bo nie ma nic, czego mógłby użyć przeciwko mnie.
 Staram się nie patrzeć w jego stronę gdy się do mnie zbliża. Zatrzymuje się tuż przede mną, jednak nic nie mówi. Głowę mam zwróconą w drugą stronę, by nie widział moich załzawionych oczu i czerwonej twarzy. Teraz zacznie się ze mnie nabijać, że jestem słaba i naiwna. Jak to łatwo jest mnie zastraszyć, że nie potrafię jej odpyskować.
 - No, dalej wyśmiej mnie, powiedz jakim to popychadłem jestem. Nie trać czasu. - w końcu odważyłam się odezwać pierwsza, a mój głos jest cichy i drżący. Podnoszę na niego wzrok. Jest zaskoczony, brwi ma uniesione w górę, a usta co chwilę otwierają się i zamykają jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Współczującym wzrokiem błądzi po mojej czerwonej, zapłakanej twarzy. Czuję, że lada chwila się rozkleję. Trzęsę się targana kilkoma uczuciami na raz. 
Złość. Wstyd. Bezradność. 
Jego twarz staje się łagodniejsza. A potem robi coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. 
Dłońmi delikatnie oplata moją twarz, a kciukami ściera łzy z policzka. Nie mówi nic. Jego karmelowe oczy wpatrują się w moje. Po czym mnie przytula. Tak po prostu, bez  słowa. Nie wiem co robić, czuję się skołowana i upokorzona, a jego ramiona wydają się być barierą chroniącą mnie przed jakimikolwiek złymi uczuciami. Mam wrażenie, jakby jego dotyk miał moc kojenia. Niepewnie wtulam się w jego szeroką klatkę piersiową i pozwalam dać upust emocjom wzbierającym we mnie już od jakiegoś czasu. W tej chwili nie ma znaczenia, że być może robi to po to by zaraz się ze mnie nabijać. Nie obchodzi mnie, że za moment zwyzywa mnie i po raz kolejny pokaże swoją nienawiść do mnie. Mam to gdzieś. Teraz liczy się dla mnie spokój i cisza, niesione przez tego idiotę. Jak na ironię, to z nim kłócę się od samego początku, to przez niego mam ochotę wrzeszczeć. A jednak, z niewyjaśnionych powodów, on mnie uspokaja, wycisza. 
Po kilku chwilach odrywam się od jego pachnącego ciała. Ocieram szybko łzy z twarzy i spuszczam wzrok szykując się na porcję obelg. 
 - Twoja siostra mówisz? - unoszę wzrok i nie wierzę własnym oczom. Jayden zawstydzony? Czy ja trafiłam do jakiegoś show? Może zza któregoś drzewa wyjdzie koleś z kamerą mówiący, że zostałam wkręcona? Nic takiego się jednak nie dzieje. Policzki ma lekko zaróżowione co dodaje mu uroku. Nie za bardzo wiem co mam powiedzieć. Nigdy nikomu nie zwierzałam się ze swoich rodzinnych relacji. Co miałabym powiedzieć? Moi rodzice żałują, że się urodziłam, mają mnie za totalne zero, a siostra podkręca ich nienawiść do mnie? Brzmi to żałośnie. Zamiast tego odbijam piłeczkę.
 - Śledzisz mnie? - mówię już znacznie pewniej.
 - Nie, po prostu tędy przechodziłem. - wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic.
 - Wiem, że mnie obserwowałeś. - niemal chichoczę. Oficjalnie: zawstydzanie Jaya jest jak dotąd moim ulubionym zajęciem.
 - Codziennie wypinasz się tak do wszystkich kolesi? Czy był to pokaz specjalnie dla mnie? - okej, nie powiem, zabolało, ale to lepsze niż mieszanie się i wypytywanie o moje sprawy prywatne. 
 - Och, nie ważne - słyszę jego lekki chichot. Splatam ręce i odwracam uniesioną głowę, co sprawia, ze on wybucha głośniejszym śmiechem. Po chwili do niego dołączam, bo wiem, że wyglądam idiotycznie - jak mała dziewczynka, która nie dostała cukierka. 
 - Chcesz napić się kawy czy coś? - pyta nieśmiało. Znów chichoczę. Po prostu nie mogę się powstrzymać gdy widzę jaki jest nieśmiały. Kto by pomyślał? - Zamknij się - warczy.
 - Bardzo chętnie - odpowiadam. Idziemy w milczeniu do małej kawiarni obok parku. Jest to niewielkie i przytulne miejsce, w którym bywam dosyć często. Zawsze pachnie tutaj świeżą kawą i piernikami. Zajmujemy stolik przy oknie i przeglądamy menu w milczeniu. Gdy kelner odbiera nasze zamówienia Jayden w końcu przerywa milczenie.
 - Wyglądałaś jakbyś miała ochotę uderzyć ją w twarz czy coś. - oczywiście jest rozbawiony, jednak mi wcale nie jest do śmiechu.
 - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. - wzdycham smętnie i napinam mięśnie. Jeśli miałabym komuś wygadać się o swoich problemach rodzinnych, na pewno nie będzie to Jayden.
 - Jak chcesz. - wzrusza ramionami, a ja nieco się rozluźniam - Mówię tylko, że powinnaś była to zrobić. - gromię go spojrzeniem. Nie powinien był tego mówić, a ja nie powinnam o tym wtedy myśleć. Zbyt często obraz obrywającej ode mnie Belli nawiedza mnie w myślach.
 - Nie, to byłoby złe i niewłaściwe.
 - Jak dla mnie złem jest wykorzystywanie siostry. - prycha. Wiem, że ma rację.
 - Po co przyszedłeś? - ciekawość zżera mnie od środka.
 - Już powiedziałem, przechodziłem tamtędy. - mówi beznamiętnie - Codziennie tam biegasz?
 - Tak, to jedno z moich ulubionych zajęć. - uśmiecham się.
 Kelner przynosi nasze zamówienie. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie co chętnie odwzajemniam.
 - Często tutaj przychodzisz?
 - Zadajesz mnóstwo pytań.
 - Jestem ciekawy.
 - Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? - w odpowiedzi wzrusza ramionami. Patrzy wprost na mnie, a ja nie potrafię utrzymać jego przenikliwego wzroku, więc spuszczam głowię w dół patrząc na napisy na kubku.
 - Przychodzę tu przynajmniej raz w tygodniu. A ty?
 - Co ja? - wydaje się być zaskoczony moim pytaniem.
 - Co lubisz robić i jakie jest twoje ulubione miejsce?
 - Imprezować i nie mam swojego ulubionego miejsca.
 Rozmawiamy tak przez następną godzinę. Nie wiele dowiaduję się o jego życiu. Mówi tylko tyle ile wiem. Rodzice nie mają nad nim kontroli i raczej nie często z nimi rozmawiają. Jade poznał jeszcze w liceum, gdy oboje chcieli pobić Michaela. Ich relację powstały w zadziwiających okolicznościach.
Między czasie przyglądam się jego tatuażom. Ma ich na prawdę dużo. Całe jego umięśnione ręce pokryte są przeróżnymi wzorami. Spod białej koszulki również prześwituje ciemny atrament. Nigdy nie pomyślałabym, że spodobają mi się tatuaże. Zawsze myślałam o nich, że niszczą skórę. Na nim jednak wyglądają idealnie. W jakiś sposób pasują do niego i jego stylu.
 - Bolały?
 - Co?
 - Czy te tatuaże bolały? - mówię wciąż się w nie wpatrując. Kątem oka widzę, że uśmiecha się pod nosem i również na nie spogląda, jakby z dumą.
 - Pierwszy, ale tylko na początku.
 - Co oznaczają? - zanim zdaję sobie sprawę co właściwie robię, moje palce zaznaczają ścieżkę wzdłuż linii każdego rysunku. Są piękne. Najbardziej spodobało mi się oko. Jest takie realistyczne.
 - Nic szczególnego. Po prostu mi się podobają. Tobie chyba też. - śmieje się przyjaźnie. Odrywam rękę z niechęcią. Mogłabym oglądać je całymi dniami jednak nie chcę wyjść na większą wariatkę.

***

 - Sophie pospiesz się, za chwilę wychodzimy! - krzyczy moja mama. Wzdycham z rezygnacją i rozpuszczam rude włosy, które jeszcze przed chwilą ułożone były w coś na kształt koka. Teraz sterczą niesfornie na wszystkie strony. Dobrze, że zdążyłam chociaż je wyprostować. Nie mam czasu na żadne poprawy, dlatego też pozostaję w długiej, czarnej sukience wieczorowej i bez makijażu. Mam ją na sobie od piętnastu minut, a już tęsknię za moimi wytartymi jeansami i luźnymi koszulkami. Jest zbyt ciasna w dekolcie i zdecydowanie za luźna w biodrach. Pożyczyłam ją od Belli, bo moja jedyna wieczorowa kreacja została przeze mnie porzucona w śmietniku za domem. Niestety, na bankiet nie mogłam iść ubrana ''jak ja''. Postanawiam trochę zaryzykować i zamiast zabójczych szpilek wkładam czarne trampki. Nie widać ich spod materiału sięgającego ziemi, a rodzice będą zbyt zajęci ignorowaniem mnie by to zauważyć. Pakuję do torby strój na zmianę i wychodzę z pokoju. Mama w salonie wiąże ojcu krawat, a Bella biega od lustra do lustra oglądając się ze wszystkich stron. Po chwili patrzy na mnie, a na jej twarz wpełza grymas. Lustruje mnie od góry do dołu.
 - Droga siostro, radzę ci wyciągnąć skarpetki ze stanika. Wyglądasz jakbyś miała zamiar świecić biustem przed wszystkimi zebranymi.  - Nikczemny uśmiech przemyka przez jej twarz gdy matka spogląda na mnie gniewnie.
 - Sophie, proszę cię nie rób z siebie pośmiewiska. Wyciągaj to ze stanika, cokolwiek tam masz.
 - Nic nie poradzę, że Bela ma mniejsze cycki niż ja, za to większą dupę. - Warczę wkurzona.
 - Sophie, Anne Cyrus cóż to za język! - wrzeszczy oburzona matka - Masz natychmiast przeprosić mnie i swoją siostrę! Co w ciebie wstąpiło dziewczyno!
 - Myślę, że to przez jej towarzystwo matko. - odzywa się czerwona ze złości Bella.
O nie, tylko nie to.
 - Jakie towarzystwo?
 - Nie chwaliła ci się? Ma nową przyjaciółkę. Dziewczyna z naszej szkoły. Kompletny odmieniec i odludek, jak nasza Soph z tą różnicą, że tamta ma kolorowe włosy, piercing i mnóstwo tatuaży.
 Mam ochotę ją zabić, przysięgam. W myślach znów ją uderzam, tylko tym razem z pięści.
 - O mój... George proszę powiedz coś! - Wygląda jak opętany burak.
 - Nie mamy czasu na bzdety, idziemy Matildo. - ojciec tak bardzo jak nie lubi mieszać się w nasze kłótnie, tak nienawidzi się spóźniać. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy ku piekłu.


Nie znoszę tych sztywnych imprez. Ciągle muszę z kimś rozmawiać, uśmiechać się do nieznajomych, mówić im kim jestem, choć doskonale znają moich rodziców. Po prostu nikt nie pamięta o ich brzydszej, mało towarzyskiej córce. A wszystko to dopełnia koszmarna muzyka klasyczna w tle.
Postanawiam napisać do Jaya. Minęło kilka dni od naszego ''zawieszenia broni'' i od tamtego czasu go nie widziałam. Wciąż nie wiem co o nim myśleć. Nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, wiem, że nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do ludzi ''takich jak ja''. Nie usprawiedliwia to jednak jego zachowania. Jest bardzo tajemniczy. Fakt, iż nie wiem o nim zbyt wiele i sam niechętnie opowiada o sobie, sprawia, że mam co do niego mieszane uczucia. Gdyby nie miał nic na sumieniu nie ukrywałby tak wielu spraw. Gdy byliśmy na kawie kilka dni temu, nie odpowiadał na pytania związane z jego dzieciństwem, rodziną, czy czasem wolnym. Nie spotykamy się. Jedynie piszemy do siebie od czasu do czasu wymieniając kilka śmiesznych zdań, które przeważnie polegają na jego wychwalaniu siebie i na moim wyśmiewaniu go. Wspomniałam mu wcześniej, że wybieram się na ten tragiczny zlot sztywniaków.
 - Czy to mały rudzielec Sophie Cyrus? - dobiega do mnie głos, przez który od pewnego czasu robi mi się niedobrze. Odwracam się na pięcie i z przykrością stwierdzam, że jednak mam dobry słuch. Przede mną stoi Ethan Moods, niegdyś mój przyjaciel, teraz jeden z pupilków mojej siostry. Niewiele wyższy ode mnie brunet o opalonej skórze z nienagannie piękną twarzą. Nic się nie zmienił. Moja siostra wciąż opowiada o jego wielkiej karierze w świecie mody. Kiedyś chciał zawodowo grać w piłkę nożną, ale odkąd zaprzyjaźnił się z dzieciakami, których niegdyś obrzucaliśmy jajkami, zmienił się nie do poznania.
 - Ethan. - witam go chłodno. Na prawdę nie mam ochoty walczyć jeszcze z nim. Wystarczająco dołujący jest fakt, iż mam na sobie tą sukienkę i muszę tutaj być jeszcze przez jakieś 4 godziny.
 - Dziwi mnie twoja obecność tutaj. Czyżby twoja przyjaciółeczka dostrzegła jak nudna jesteś? - szydzi ze mnie.
Odwracam wzrok. Nie wiem jak bardzo muszę go znienawidzić, aby wszystkie obelgi z jego strony przestały ranić moje serce. Przyjaźniliśmy się przez kilka lat i skłamałabym mówiąc, że nie były one najwspanialszym okresem mojego życia. Ethan, Maisy i Bella byli mi najbliżsi. Bardzo ich kochałam.
 - Będziesz płakać? Mała Soph popłacze się i pobiegnie do braciszka! - śmieje się.
Oddycham z ulgą gdy mój telefon sygnalizuje połączenie przychodzące.
 Jayden.
Znów mnie ratuje. Zaczynam lekko panikować. Nie rozmawiałam z nim od dnia, w którym wszystko się wyjaśniło. Ostatni raz zerkam na Ethana i oddalam się, najdalej jak tylko mogę. Odbieram i trzęsącą się ręką przykładam telefon do ucha.
 - Cześć. - słyszę proste przywitanie.
 - Hej - mój głos drży.
 - Myślisz, że możesz się stamtąd wyrwać ? - pyta, czym mnie kompletnie zaskakuje. Czy mogę? Rozglądam się po ogromnym pomieszczeniu pełnym ludzi w garniturach i kolorowych sukniach. Nikt zdaje się nie zwracać na mnie uwagi.
 - Chyba tak.
 - Świetnie, bo czekam na ciebie przy wejściu. - rozłącza się.
Co?! Panikuję. Nie spodziewałam się, że tutaj przyjedzie, owszem, wspominał o tym, ale byłam kompletnie przekonana, że żartuje. Nie chcę, aby pomyślał, że nie przyjdę, więc pospiesznie zabieram torbę z krzesła i idę w kierunku drzwi. Gdy docieram na zewnątrz owiewa mnie przyjemny chłód. Napawam się tym uczuciem przez kilka chwil. Tam było tak duszno...
 - Zamierzasz iść ze mną na imprezę, czy będziesz tak stała jak kompletna wariatka? - słyszę śmiech chłopaka, który sprowadza mnie na ziemię. Przewracam jedynie oczami i idę w jego kierunku. Widzę, że skanuje mnie wzrokiem od stóp do głów.
 - Co ty masz na sobie? - nie jest rozbawiony, głos ma raczej spięty.
 - Nie dołuj mnie jeszcze ty, dobrze?
Nic nie mówi tylko wsiada na miejsce kierowcy, a ja zajmuję fotel obok.
 - Masz zamiar się tak pokazać w klubie?
 - Myślałam, że jedziemy do Michaela? - miałam nadzieję, ze przebiorę się w jego domu.
 - Nie, jedziemy do klubu, a ty nie pójdziesz tam ze mną w tym.
 - Więc nie jadę. - mówię stanowczo. Wolę oszczędzić sobie wstydu. - Cholera, nie mam kluczy od domu, a rodzice zapewne zostaną w tym hotelu do jutra. - jęczę zrozpaczona. Jay ponownie się ze mnie śmieje, na co klepię go w ramię.
 - Masz w tej torbie jakieś rzeczy na zmianę?
 - Ta, ale i tak nie mam gdzie się przebrać.
 - Możesz to zrobić tutaj.
 - Tutaj? W samochodzie? - chyba oszalał - Żeby wszyscy mnie widzieli? Nie, dzięki resztki godności zachowam na później.
 - Przecież szyby są przyciemniane, do tego mamy noc, a ulice w tej dzielnicy są o tej porze niemal puste.
 - A ty nadal jesteś tutaj.
 - Nie będę patrzył.
 - Nie, zatrzymaj się i wysiądź, a ja się przebiorę. - mówię stanowczo.

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 4

On także na mnie patrzy, jednak nic nie mówi. Dopiero po chwili orientuję się, że trzyma mnie za ramiona, chroniąc przed upadkiem. Wydaje się być nieco zdezorientowany moją obecnością w hallu głównym budynku, więc pospiesznie wyjaśniam:
 - Dzwoniłam do Jade, mówiła, że chcesz się ze mną spotkać. - tłumaczę i delikatnie się odsuwam. Niewielka przestrzeń między naszymi ciałami źle wpływa na moją koncentrację, bardzo źle. - Niedaleko jest park, możemy się przejść i pogadać - proponuję.
 - Tak - ma niski, niebiańsko zachrypnięty głos. - Chodźmy. - odchrząkuje.
Kilka pierwszych minut mija w ciszy. Chyba oboje zastanawiamy się co powiedzieć. Docieramy do parku, który był naszym celem i przysiadamy na jednej z ławek. Pogoda jest świetna. Słońce świeci niezwykle mocno, ale w cieniu drzew jest idealna temperatura. Dookoła dzieci biegają wesoło pokrzykując, a ich rodzice obserwują ich z uwielbieniem. Podziwiam ten widok z nutą zazdrości, bowiem moi rodzice nigdy  nie patrzyli na mnie takim wzrokiem. Zerkam na swojego towarzysza i dostrzegam, że on również rozgląda się ze spokojnym i zrelaksowanym wyrazem twarzy, a to nowość. Do tej pory widziałam go w wydaniu zniesmaczonym i wkurzonym. Teraz, gdy jego twarzy nie zakłóca żadna negatywna emocja, a brwi nie są zmarszczone, wygląda całkiem miło. Może i jest przystojny, ale wciąż jest palantem. Wzdycham smętnie i postanawiam jako pierwsza przerwać milczenie.
 - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć... - zaczynam, ale przerywa mi głos Jaya.
 - Przepraszam. - patrzy na mnie, a jego oczy pięknie lśnią.
 - Nie, nie potrzebnie, powinnam była domyślić się już na samym początku. - zmarszczył brwi w konsternacji.
 - O czym ty mówisz? Przecież to ja naskoczyłem na ciebie jako pierwszy. Przepraszam, powinienem z tobą najpierw pogadać czy coś, ale byłem zbyt wściekły i...
 - Jayden, Michael powiedział mi co się wydarzyło, miałeś prawo pomyśleć, że to byłam ja.
 - To znaczy? - jest kompletnie skołowany i zagubiony, dla niego pewnie brzmi to jak bełkot.
 - Wiem, że zabrzmi to jak najgłupsza wymówka na świecie, ale to była moja siostra.
 - Tak, to głupie i oklepane. - przytakuje, ale nic więcej nie mówi dając mi tym znak, abym mówiła dalej. Widzę jak bardzo stara się nie wybuchnąć. Zacisnął dłonie w pięści i zmarszczył brwi, zupełnie jak Will.
 - Masz rację, ale to prawda. Moja siostra, Bella... - Nie wiem jak ubrać w słowa co chodzi mi po głowie - Jesteśmy bardzo do siebie podobne z tą różnicą, że ona jest starsza o rok. - mówię na jednym wdechu. Intensywnie wpatruje się w moją twarz, jakby szukał na niej choć cień kłamstwa.
 - Wiesz, że nie jestem tak głupi aby ci w to uwierzyć, prawda? - Unosi jedną brew. - Znów robisz ze mnie totalnego idiotę. Przyszedłem cię przeprosić, a nie wysłuchiwać tych bzdur. Nawet nie wiem po co to wszystko wymyśliłaś. - Kręci głową z dezaprobatą i wstaje z miejsca. Wiedziałam, że nie będzie łatwo go przekonać, ale jeśli mamy przebywać w jednym towarzystwie, musimy się dogadać. Nie chcę rozbijać ich paczki, ale także chcę się się z nimi zaprzyjaźnić. Nie zniszczy mi on jedynej szansy na jakichkolwiek przyjaciół.
 - Jayden musisz mi uwierzyć. - Niemal błagam z desperacją w głosie.
 - Chcę dowodu.
 - Jak to... Jakiego dowodu? - Mam mu pokazać akt urodzenia czy jak?
 - Zdjęcie czy coś. Ale wasze wspólne. Może dopiero wtedy byłbym skłonny ci uwierzyć.
 - Nie mogę...
 - Więc to ściema? - widzę triumfalny uśmieszek na jego twarzy. Myśli, że teraz przyznam mu raję?
 - Nie, ja... Nie mam z nią zdjęć - Niemal szepczę.
 - Jak to? Nie masz żadnych zdjęć z własną siostrą? Czy to nie jest to co robią dziewczyny takie jak ty, całymi dniami? Może dlatego, że ona nie istnieje - Nabija się. Nie wiem dlaczego tak bardzo nie chce mi uwierzyć. Dlaczego nie mógłby po prostu odpuścić?
 - Nie ważne, masz rację kłamałam. Nie wiem dlaczego wymyśliłam taką bzdurę. Przepraszam za czas, który zmarnowałeś jadąc tu i wysłuchując moich kłamstw. - Nie mam siły już dłużej się z nim kłócić, a temat mojej siostry jest dla mnie szczególnie drażliwy. Nie mam zamiaru opowiadać o moich stosunkach z rodziną. Jade widziała co widziała, nie oznacza to jednak, że będę o tym rozpowiadać wszystkim dookoła i mam nadzieję, że ona także tego nie zrobi. Nie powinno go to obchodzić, a jeśli mi nie wierzy, cóż trudno, jakoś będę musiała go znieść, a on mnie. Wstaję z ławki i odchodzę. Jayden chwilę stoi w miejscu ze zdziwionym wyrazem twarzy. Myślał, że będę się z nim kłócić w nieskończoność, aby mógł mnie zwyzywać i wyładować się na mnie? Niedoczekanie jego. Wchodzę do domu, układam równo buty w przedpokoju i idę do kuchni. Wlewam do szklanki soku pomarańczowego i wypijam wszystko niemal jednym łykiem. Rodziców nadal nie ma w domu. Mama pewnie ma kolejną rozprawę, a ojciec operację. W sumie tak jest dosyć często, ale nie narzekam dopóki mam ciszę i spokój dla siebie. Oczywiście zostaje jeszcze Bella, która w ten weekend postanowiła porzucić plany zakupów i zostać w domu. Pojawia się w kuchni i nie szczędzi czasu aby zadać mi kolejny cios.
 - Na szczęście wzięłaś sobie do serca moją radę i zamiast coli pijesz sok. Uwierz przyda ci się dieta.
 - Nie zamierzam się odchudzać - prycham. Przyzwyczaiłam się do ciągłych obelg i uwag z jej strony, co nie oznacza, że mniej bolą.
 - Nie ważne. Widziałam cię z tym kolesiem w parku. - Mówi oskarżycielskim tonem.
 - Z-z jakim kolesiem - Jąkam się.
 - Nie rób ze mnie idiotki, naprawdę myślałaś, że uwierzę ci w bajeczkę o bibliotece, po tym jak wybiegłaś z domu w szaleńczym tempie? Nawet nie przyniosłaś książek. Och proszę cię, za kogo ty mnie uważasz? - Za zakochaną w sobie kretynkę, ale co tam, nie powiem ci tego, bo skończyłabym zamknięta w wieży i to bez szczęśliwego zakończenia z księciem. - Ostrzegam cię, nie chcę go widzieć, kręcącego się z tobą w okolicy. Mam dość wstydu przez ciebie. Jeśli nie dostosujesz się do moich warunków, rodzice dowiedzą się o twoim towarzystwie i uwierz mi, nie będą zachwyceni.  - jej głos jest poważny i mroczny. Zbyt dobrze ją znam aby wiedzieć, że nie kłamie i zbyt dobrze znam moich rodziców by wiedzieć, że zabiliby mnie za ''szarganie ich dobrego imienia''. Kiwam głową, a ona uśmiecha się triumfalnie. Może być spokojna, bo Jayden więcej się tutaj nie pokaże.
Mam nadzieję...


***

    Niedzielny poranek jest chyba moim ulubionym. Nie muszę się wcześnie zrywać z łóżka, aby się uczyć czy odrabiać lekcje. Jest to mój dzień wolny od obowiązków, więc mam nadzieję, że minie spokojnie. Około godziny dziesiątej wygrzebuję się z pachnącej lawendą pościeli i niespiesznie wędruję do kuchni. Wypijam szklankę coli i zjadam jabłko, po czym wracam do swojej łazienki i biorę prysznic. Teraz, gdy jestem już całkowicie rozbudzona, wkładam sportowe, obcisłe spodnie, bokserkę, a włosy związuję w koński ogon. Podłączam słuchawki do telefonu i wychodzę z domu. Gdy przebiegam obok ławki w której wczoraj rozmawiałam, cóż kłóciłam się z Jayem, wzbiera we mnie złość. Pewny siebie, wręcz arogancki dupek. Nikt nigdy mnie tak nie wkurzył, po właściwie jednym wieczorze znajomości!
Przestaję słyszeć muzykę przez słuchawki, więc wyciągam telefon ze stanika, te spodnie niestety nie posiadają kieszeni, i odbieram połączenie od Jade.
 - Cześć laska! Jak poszła wczorajsza rozmowa z Jaydenem? Nie pokazał się wczoraj u Michaela, więc chyba niezbyt dobrze? - Wydaje się być zła na przyjaciela. Jade jest chyba jedną z osób, które szybko przechodzą do rzeczy i nie owijają w bawełnę.
 - Um... Nie było źle... - Było tragicznie!
 - Nie kłam! Nie potrafisz oszukiwać. Co zrobił?
 - Och, on przeprosił, ale ja chciałam mu wytłumaczyć... A on nie uwierzył... - Świetnie, znów zaczynam bełkotać. Naprawdę muszę się w końcu ogarnąć!
 - Wiedziałam! Dupek z niego, to na pewno. - Nie mogę zaprzeczyć - Nie przejmuj się jego zachowaniem, spróbuję z nim porozmawiać. - Martwi się tym trochę za bardzo, tak mi się wydaje.
 - Nie! Nie trzeba, serio dogadam się z nim.
 - Okej, jak chcesz. W poniedziałek szykuje się kolejna impreza, może wpadniesz? Tym razem idziemy całą paczką do klubu. Co ty na to? - Niewiarygodne jak ta dziewczyna potrafi szybko zmieniać temat.
 - Nie wiem czy to dobry pomysł... To początek tygodnia... - Nie uśmiecha mi się iść spać o późnej porze i za kilka godzin wstać do szkoły. Wyglądałabym jak zombie i nie mogła się skupić na lekcji.
 - Och wyluzuj to tylko jedna noc! Zabawimy się wszyscy razem. Michael tam będzie - Nie mogę zignorować jej sugestywnego tonu przy ostatnim zdaniu.
 - Jade naprawdę nie dam rady.
 - Okej, okej nie naciskam. Widzimy się jutro pa! - Bez czekania na moją odpowiedź rozłącza się. Przysięgam, ta dziewczyna jest najbardziej zakręconą osobą jaką w życiu spotkałam.
   Biegnę wzdłuż brzegu stawu. Jest piękny. W tafli wody odbijają się białe obłoki i złociste słonce. Na małej wysepce pośrodku gromadzą się łabędzie i kaczki chcące znaleźć trochę cienia. Dziś jest jeszcze więcej dzieci i starszych ludzi niż wczoraj. Oni także skupiają się na ławkach w zacienionych miejscach, lub po prostu na kocach piknikowych pod drzewami. Po około godzinie biegania  zatrzymuję się i wchodzę pomiędzy dwa drzewa. Rozciągam mięśnie robiąc przy tym szpagat, stając na rękach i wyginając się w różnych pozycjach. Tak, uczęszczałam na jogę, balet oraz akrobatykę. W balecie byłam beznadziejna, na jodze mi się nudziło, ale akrobatyka okazała się mieć coś w sobie. Przez całe piętnaście minut ćwiczeń mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Podnoszę się do pozycji pionowej i rozglądam dookoła. W oddali dostrzegam czapkę, którą już gdzieś widziałam. Także sylwetka chłopaka do którego należy jest mi znana.
 Jayden.
Ma na sobie białą bokserkę, czarne ray-bany i luźno wiszące spodenki. Patrząc na mnie oblizuje dolną wargę, a ja czuję jak robi mi się jeszcze goręcej.
Stoi oparty o drzewo kilka metrów dalej, jednak nadal mogę dostrzec jego pewny siebie uśmieszek. Chcąc go sprawdzić, odwracam się tyłem do niego i zginam się w pół dłońmi łapiąc za kostki, a głowę stykając z kolanami. Po chwili robię to samo, tylko w lekkim rozkroku. Wiem, że moje zachowanie nie jest przyzwoite, ale jestem zbyt ciekawa aby przestać. Spoglądam na niego spomiędzy moich kolan i uśmiecham się chytrze widząc jak rozszerzyły się jego oczy, a wargę przygryza zębami. Patrzy wprost na mnie, a ja wiem, że działam na niego.
Gdy zauważa, że i ja patrzę na niego, odwraca się ze zmieszaniem. Chyba nie chciał bym go przyłapała. Czuję satysfakcję jaką czerpię z zawstydzenia Wielkiego Jaya. Niestety, tę dziwną chwilę przerywa osoba, której nie chciałam dziś spotkać, Bóg jednak nie chciał pozwolić mi nacieszyć się wolnością. Włoski na karku jeżą mi się złowrogo gdy słyszę za sobą piskliwy głos.
 - Sophie! - Bella drze się niemożliwie głośno. Na ten wybuch Justin odwraca się i patrzy w naszą stronę z dziwnym wyrazem twarzy. Zamykam oczy na krótką chwilę, zanim odwracam się w stronę siostry. Stoi tuż za mną ubrana w to-ci-nowość króciutką spódniczkę. Jej bluzka ukazuje o wiele za dużo. Jednak jej makijaż jest idealnie dopracowany, a włosy ułożone perfekcyjnie. - Gdzieś ty była? Moje zadania nadal leżą na moim biurku nieruszone! - Wydziera się na cały głos. Zalewa mnie rumieniec wstydu i złości, bo ludzie gapią się na nas jak na wariatki, również Jayden.
 - Przepraszam zapomniałam o nich. - Cholera jak mogłam zapomnieć! Więc nici z wolnej niedzieli.
 - Nie obchodzi mnie to! Wracaj do domu i je zrób! Nie chcesz chyba jutro znów zaspać? - Moje oczy podwajają swoje rozmiary. Jeszcze jedno spóźnienie i mnie wyrzucą! A to oznaczałoby moją definitywną śmierć. Nie mogę do tego dopuścić. Chcę iść na studia! Nauczyć się języków i podróżować po świecie! Jeśli nie skończę tej szkoły nici z marzeń!
Nienawidzę tej kontroli jaką ma nade mną.
 - Okej, za chwilę wrócę. - Szepczę ze spuszczoną głową. Gdy odchodzi widzę na jej twarzy złośliwy uśmieszek. Chce mi się płakać. Pragnę zostać sama. Los na prawdę mnie dziś nienawidzi, bo znów nic nie idzie po mojej myśli. Jayden idzie w moją stronę, a jego twarz nie wyraża zbyt przyjaznych emocji. Można się przyzwyczaić.




sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 3


 - Dzień dobry, Śpiąca Królewno. - głos mojego brata dobiega z kuchni. Głowa boli mnie niemiłosiernie, jakbym miała największego kaca w historii ludzkości. Oczywiście ze względu na fakt, iż wczoraj nie piłam żadnego alkoholu, wina spada na miliony myśli przelatujących przez moją głowę. Wczorajszy nadmiar emocji źle się odbił na moim zdrowiu fizycznym i psychicznym, nie zawsze bowiem ktoś doprowadzał mnie do złości, strachu i poczucia winy w tak krótkim czasie. Dołączam do niego, jedzącego płatki, co swoją drogą było nieco dziwne, bo Will ma już 25 lat i wydaje mi się, że jest na to nieco za stary. Oczywiście nie obyło się bez wytknięcia mu tego.
 - Nikt nie jest za stary na płatki, zwłaszcza ja. - odpyskowuje  i prostując się na krześle posyła mi piorunujące spojrzenie. - Gdzie wczoraj byłaś?
 - Mówiłam, byłam z koleżanką. - rzucam wymijająco.
 - To wiem, ale gdzie dokładnie byłaś i z kim? - kładzie nacisk na słowa ''gdzie'' i ''z kim''. Wiedząc, że nie zamierza odpuścić poddaję się z westchnięciem.
 - Byłam na imprezie ze znajomymi. - mruczę cicho pod nosem. Wiem, że usłyszał, bo wciąga głośno powietrze do płuc, a po chwili wypuszcza je, zawsze tak robi gdy nie chciał się za bardzo zdenerwować. Cóż, sądząc po jego reakcji, nie za bardzo mu to pomogło.
- Na jakiej znowu imprezie? To po to cię kryłem przed matką i ojcem? Żebyś ty chodziła po nocy bóg wie gdzie i z kim?! - ryknął, gwałtownie wstając od stołu. Pod wpływem jego nagłego ruchu, krzesło przewraca się z trzaskiem, a ja wzdrygam się i momentalnie kulę, zwieszając głowę z poczuciem winy.
 - To nie tak. Byliśmy w domu kolegi, spotkaliśmy się z kilkoma znajomymi, to tyle. Przysięgam. - tłumaczę nerwowo. Znam swojego brata i wiem jak łatwo wyprowadzić go z równowagi. W liceum nie był świętoszkiem, korzystał z pieniędzy rodziców i wszelkich przywilejów i wie, jak wyglądają takie ''domowe spotkania'', dlatego też mi nie uwierzył.
 - I co? Graliście w warcaby, karty, a może w gry planszowe? - drwi chodząc po kuchni z obłędem w oczach.
 - Och, daj spokój, ty będąc w moim wieku chodziłeś na imprezy. - wytykam.
 - Dlatego wiem co oznaczają takie wypady. Zaczyna się niewinnie kieliszek-dwa, a potem nie widzisz końca. Alkohol i narkotyki wyżerają twoje ostatnie, szare komórki, a gdy się budzisz jest już za późno, nie masz nic i żałujesz wszystkiego co się wydarzyło. Zrozum, nie chcę abyś popełniła moje błędy! - mówi z troską w głosie.
 - Masz rację, nie popełnię twoich błędów, popełnię własne, dzięki którym nauczę się jakie jest życie.
- Ty i to twoje cholerne, filozoficzne podejście. Zamiast posłuchać mnie, ty wolisz, kurwa, cierpieć, bo chcesz ''nauczyć się życia''. Żeby było jasne, nie mam zamiaru kryć cię przed rodzicami, abyś ty mogła niszczyć sobie życie, przez pierdolone imprezy! Do Belli już nie dotrę, ale nie chcę aby moja najmłodsza siostra skończyła jako pierdolona pijaczka, albo dziwka bez szkoły i perspektyw! - moje oczy podwoiły swoje rozmiary na dobór jego słów. Jestem w szoku, ponieważ nigdy wcześniej do mnie nie przeklinał, nigdy. Może mi tłumaczyć co jest złe, może wytykać błędy, ale na pewno nie zrobi ze mnie kompletnej idiotki, nie znającej podstawowych zasad moralnych! Mam swój rozum do cholery!
 - Nie masz prawa tak o mnie mówić! Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że nigdy nie dopuściłabym do takiej sytuacji! - wrzeszczę.
Rani mnie fakt, że do żadnego innego członka naszej rodziny nie odzywał się aż tak chamsko, pomijając kłótnię podczas której był pod wpływem środków odurzających, ale to inna historia. Do oczu napływają mi łzy. Mój straszy brat zawsze mnie rozumiał, trzymał moją stronę i byłam dla niego najważniejszą osobą w życiu. Dlatego taka nagła kłótnia i jego ostre słowa wywołują u mnie smutek i płacz. Will to zauważa i przyciąga mnie do siebie w przepraszającym uścisku.
 - Nie płacz siostrzyczko, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało - mówi ze skruchą.  - Martwię się o ciebie, nie chcę żeby coś ci się stało. - Kiwam głową i wtulam się w jego tors. William jest wysoki i muskularnej budowy, dzięki czemu z łatwością chowa mnie w swoich ramionach. Płaczę przez kilka kolejnych minut. Gdy się uspokajam, siadamy przy stole aby porozmawiać na spokojnie.
 - Gdzie to się odbywało? - przygryzam z nerwów wargę. Powinnam mu powiedzieć, że byłam w najniebezpieczniejszej dzielnicy Phoneix? A może ominę prawdę aby znów go nie rozzłościć?
 - U znajomego mojej koleżanki ze szkoły. - jest to prawda, ale pomijająca szczegóły.
 - Kto to był? Sophie konkretnie proszę. - wiem, że bardzo się stara nie wpaść znów w furię.
 - Nazywa się Michael Clifford - tyle wywnioskowałam po tym jak nazwał go koleś, który mnie zaczepił - A ona Jade.
 - Okej, dziękuję ci. Gdzie mieszka ten Michael?
 - Nie mógłbyś już zakończyć przesłuchania? To znaczy, rozumem, że się o mnie martwisz, ale  zaufaj mi tak, jak to było do dziś. - niemal błagam.
 - Okej, niech będzie. - poddaje się, a mnie zalewa fala ulgi. Wiem, że jest niezadowolony ze swojej niewiedzy, ale tak będzie najlepiej. Oszczędzam mu niepotrzebnych nerwów i sobie kłopotów. Jestem pewna, że gdyby się dowiedział, zabroniłby mi spotykania się z nowymi i w sumie jedynymi znajomymi.
 - Muszę już iść. W domu czeka na mnie kupa nauki. - nie mogę ukryć swojego niezadowolenia na myśl, spędzenia kolejnej soboty zakuwając materiały klas trzecich, aby odrobić zadania Belli.
 - Okej, ale uważaj na siebie i obiecaj mi, żadnych więcej imprez. - podchodzę do moich butów pozostawionych przy drzwiach wyjściowych i zaczynam walkę z zakładaniem ich, co zawsze było wielkim wyczynem.
 - Will, mam siedemnaście lat, nie mogę ci tego obiecać. To jest wiek, w którym dzieciaki szaleją na domówkach.  - muszę mu to uświadomić, nie mogłabym go okłamać. - Ale obiecam ci, że będę na siebie uważać. - dodaję szybko, widząc jego piorunujące spojrzenie. - Do zobaczenia. - całuję jego policzek i szybko wychodzę z mieszkania zanim wybuchnie.
   Gdy wychodzę z mieszkania czuję ulgę. Gdybym została tam kilka minut dłużej, Will zacząłby przesłuchanie, nie mogłabym go okłamać, bo zna mnie zbyt dobrze. Zaraz zauważyłby jak wycieram spocone dłonie o spodnie, jak unikałabym jego wzroku. Fakt, iż zna mnie na wylot czasami jest naprawdę przydatny, gdy przychodziłam do niego z płaczem, on wiedział co się dzieje, nie musiał pytać, po prostu wiedział i mnie pocieszał. Nazywał to instynktem starszego brata. Ale w tym momencie nie byłoby mi to rękę.
    Nie chce mi się czekać na windę, a przegapiłam już poranną przebieżkę, dlatego też zbiegam ze schodów jak najszybciej. William mieszka niemal w centrum, dzięki czemu z łatwością zatrzymuję taksówkę i podaję kierowcy swój adres. Podczas jazdy dzwoni mój telefon więc odbieram bez patrzenia na ekran.
 - Sophie, o której zamierzasz wrócić do domu? - słyszę zdenerwowany głos mojej mamy. Biorę głęboki oddech aby się nie zdenerwować ponownie. Przyzwyczaiłam się, że gdy dzwonią rodzice, nie słyszę żadnego przywitania.
 - Już jadę, za jakieś piętnaście minut powinnam być na miejscu. - mówię najspokojniej jak potrafię.
 - Mam nadzieję, musimy porozmawiać o twoim wczorajszym spóźnieniu młoda damo.
Wywracam oczami choć nie może tego zobaczyć.
 - To nie była moja wina matko, budzik mi nie zadzwonił, a kluczyki jakimś sposobem znalazły się w lodówce. - nie wiem po co jej to mówię, skoro już wiem, że mi nie uwierzy. Może liczę na cud?
 - Och, proszę cię, Sophie nie bądź dziecinna i nie opowiadaj bajek. Może jeszcze mi powiesz, że same tam poszły? - teraz niemal wrzeszczy. Przyłapuję się na podśmiewaniu z jej czerwonej twarzy gdy się zdenerwuje. Wygląda wtedy jak burak. Jestem pewna, że teraz jest niesamowicie wkurzona. I dobrze.
 - Porozmawiamy w domu matko - wzdycham i rozłączam się nie czekając na jej odpowiedź i wybucham śmiechem na podsuwane przez moją pamięć wspomnienia matki, całej czerwonej ze złości i jej drgającą brew. Kierowca zerka na mnie podejrzliwie, ale nic nie mówi, uśmiecha się pod nosem i kręci głową rozbawiony. Na pewno słyszał moją matkę, bo ona postanowiła wydzierać się na cały głos. Wygląda na miłego pana w średnim wieku z łysiną i grubym wąsem pod nosem.
   Gdy docieram pod swój dom, płacę należną sumę i udaję się do apartamentowca.
Już w progu drzwi domu dopada mnie rozzłoszczona matka i rozbawiona Bella. No tak, gdyby nie ona, mama nawet by nie pamiętała o całym incydencie.
 - Masz szlaban młoda damo! Jak mogłaś spóźnić się na lekcje? Co ci po głowie chodzi dziewczyno? Chcesz nam wstydu narobić?
 - Przecież spóźniłam się tylko pięć minut dlaczego robisz z tego nie wiadomo jak wielką sprawę?
 Widząc zmieszanie matki, Bella postanawia wtrącić swoje dwa grosze.
 - Teraz to pięć minut, a potem kto wie! Może w ogóle nie przyjdziesz na lekcje! - dolewa oliwy do ognia. Moja mama zdaje się wierzyć, że to co mówi, jest prawdą i już się nie waha.
 - Masz szlaban. Na cały tydzień. Zabieram laptopa i żadnych wypadów do Willa.  - oznajmia surowym tonem. Nie może mówić tego poważnie. Trafiła w mój czuły punkt. Jest świadoma, iż wizyty u Willa są dla mnie niezwykle ważne. Widzę triumfalny uśmieszek Belli i wiem, że w tym momencie nienawidzę jej jak nigdy dotąd.
- Nie możesz! - krzyczę, ale jej mina pozostaje niewzruszona. Kręcę głową i ze łzami w oczach biegnę do pokoju. Po jako takim uspokojeniu się i przemyciu opuchniętej od płaczu twarzy, przebieram się w czarne rurki i biały top, włączam muzykę i zasiadam przy biurku.
 Spędzam przy nim całe południe ucząc się do zbliżającego się sprawdzianu. Gdy czuję, iż mój żołądek domaga się jedzenia, wychodzę z pokoju i zmierzam w stronę kuchni. Zatrzymuję się jednak, gdy słyszę głos siostry dobiegający z salonu. Najciszej jak potrafię, podchodzę do wejścia i widzę, ze rozmawia przez telefon. Pewnie z jedną ze swoich przyjaciółek.
 -...raczej nic ciekawego się nie wydarzyło. Chociaż wczoraj pod szkołą zaczepił mnie jakiś koleś. Wyglądał jakby z więzienia wyskoczył. Ten ubiór i tatuaże. Ciało miał niezłe, ale wciąż był przerażający. Wyobraź sobie, że podszedł i pytał o jakąś dziewczynę w czerwonych włosach! Jakbym była pieprzoną informacją!- osoba z którą rozmawia, krótko komentuje to wydarzenie i po chwili Bella kontynuuje - Oczywiście, że pokazałam mu gdzie jest jego miejsce. - śmieje się wrednie. Mi raczej nie jest do śmiechu, bo mam sto procent pewności, że tym chłopakiem był Jayden! Teraz już rozumiem dlaczego tak się na mnie uwziął. Przecież ja i Bella wyglądamy niemal identycznie! Pomijając ubrania jesteśmy jak dwie krople wody. To ona była dziewczyną, o której wspomniał Michael, to ona wkurzyła Jaydena! Znając możliwości mojej siostry, nie dziwie się Jaydenowi, że miał zszargane nerwy cały dzień. Szybko wracam do swojego pokoju i wybieram numer Jade.
 - Jade? Mogę cię o coś prosić? - mówię drżącym głosem, gdy dziewczyna odbiera po kilku sygnałach.
 - Jasne, Soph cy coś się stało? - wyraźnie jest zmartwiona.
 - Nie po prostu...  - no dalej, powiedz to, motywuję się w myślach - Potrzebuję numer Jaya.
 - Jaydena? - jest zaskoczona, nie dziwię się, ostatniego wieczoru nieomal się pozabijaliśmy, a ja teraz proszę o jego numer.
 - Tak, chciałabym się z nim pogodzić, wczoraj trochę się pokłóciliśmy i chcę to naprawić.
 - Och, no to dobrze się składa... - może mi się wydaje, albo ona coś ukrywa.
 - Co jest Jade, powiedz mi. - żądam.
 - Jay jest w drodze do ciebie, kazałam mu cię przeprosić, bo zachował się jak dupek.
 - Co? - jestem gotowa aby porozmawiać z nim przez telefon, ale czy wytrzymam spotkanie oko w oko?
 - Przepraszam, naprawdę chciałam dobrze. Pomyślałam, że teraz gdy będziesz częścią naszej paczki, powinniście zakopać topór wojenny. - jest mi miło i niedobrze w tym samym momencie. Cieszę się, że chcą się ze mną zaprzyjaźnić, ponieważ ja także ich lubię, a denerwuję się, bo nie wiem jak potoczy się rozmowa z Jaydenem. Może mi on nie uwierzyć w opcję ze złą siostrą bliźniaczką.
 - Okej, nie ma sprawy. Dziękuję ci.
Po usłyszeniu krótkiego ''Pa'' rozłączam się i na trzęsących się nogach zmierzam w kierunku drzwi frontowych. Pospiesznie wkładam przechodzone trampki, kiedy słyszę głos Belli.
 - Wiesz, że masz szlaban?
 - Wiem, idę do biblioteki po materiały do nauki. - rzucam pierwsze co mi wpadło do głowy.
 Bells nic nie mówi tylko z zadartą głową odwraca się i wchodzi z powrotem do salonu. Cieszę się, że nie próbuje mnie zatrzymać, bo Jayden będzie tu lada chwila, a nie chcę aby siostra go zobaczyła. Powiedziała by mamie z kim się zadaję, a ta uziemiła by mnie do końca mojego życia. Nie, dziękuję nie skorzystam.
Wchodzę do windy i naciskam przycisk ''0''. Denerwująca muzyczka z każdym piętrem wydaje się być coraz głośniejsza. W końcu słyszę zbawienny dzwonek i wychodzę przez drzwi. Zderzam się z czyjąś niewiarygodnie wielką i twardą klatką piersiową, a gdy patrzę w górę, spotykam orzechowe oczy i idealnie wystylizowane włosy.
Jayden.



wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 2

    ***JAYDEN***


     Słońce świeci dziś niemiłosiernie, nawet przez ciemne Ray Bany drażni mi oczy. Teraz żałuję, że założyłem długie spodnie zamiast spodenek. Jedynym ratunkiem zdaje się być ściągnięcie koszuli i przewiązanie jej sobie przez pas.
 Opieram się o ceglaną ścianę jednej z tych prywatnych szkółek, do której chodzą dzieciaki z bogatych rodzin. Czekam już jakiś czas na przyjaciółkę. Jade mówiła, że wejdzie na chwilę do dyrektorki, wysłucha kazania na temat wagarów i będziemy mogli dołączyć do reszty paczki w parku z którą musieliśmy omówić szczegóły naszego planu, dzięki któremu będziemy mogli się nieźle zabawić.
 Szczerze jej współczuję ojca, który zmusza ją do pójścia do tego liceum. Miała do wyboru to, albo internat na drugim końcu stanu. Koleś jest po prostu jak wrzód na dupie. Robi jej awantury o byle gówno i myśli, że może ją ''ustawić''. Jednak Jade jest na tyle silnym charakterem, żeby nie ulec presji i pozostać sobą. Dlatego się przyjaźnimy. Wbrew pozorom, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Nie lubię gdy inni wchodzą mi na głowę i próbują coś we mnie zmienić. Jakby nie mogli zaakceptować faktu, że jestem jaki jestem i żadna, kurewsko mocna, siła mnie nie zmieni. Mam swoje zasady, których nie naginam i nie zmieniam, dla nikogo.
    Poprawiam full cap'a, a przy tym i włosy. Patrzę jak dzieciaki wchodzą przez ciężkie drewniane drzwi. Nie powiem, kręci się tu kilka ładnych dziewczyn, ale to i tak nie mój typ. Laska ciągle gadająca o swoich włosach, stroju czy makijażu, nie widząca większych problemów jak złamany paznokieć, nie jest dla mnie. 
   Grupka dziewczyn przechodząc obok, spogląda w moją stronę, mierząc mnie wygłodniałym wzrokiem. Robią do mnie maślane oczka, a ja łaskawie posyłam im pewne siebie uśmieszki. Cóż, działam na wszystkie laski, więc nie było to da nie zaskoczeniem, że patrzą na mnie jak na kawałek mięsa. Spoglądam na telefon, mija już ponad godzina co ona jeszcze tam robi?! Chcę kogoś zapytać czy nie widział gdzieś czerwonowłosej dziewczyny, chyba nie trudno ją przegapić w tym miejscu. Akurat przez ciężkie drzwi przechodzi wysoka brunetka w krótszej spódniczce od mundurku niż u innych dziewczyn. Podchodzę do niej, lekko chwytam jej ramię i odwracam w swoją stronę.
 - Hej, nie widziałaś gdzieś czerwonowłosej dziewczyny z tatuażami? - pytam uśmiechając się.
Dziewczyna mierzy mnie pogardliwym spojrzeniem i zadziera wysoko głowę, tak jakby chciała być wyższa od mnie, przykro mi skarbie ciągle brakuje ci jakiś 7cm pomimo tych zabójczych szpilek. Wyrywa gwałtownie swoje ramię i irytująco piskliwym głosem zaczyna na mnie warczeć.
 - Zabieraj swoje brudne łapska, albo pozwę cię o molestowanie - zaraz co? - A teraz łaskawie zejdź mi z drogi, bo odbierasz mi tlen, który powinien być zarezerwowany tylko i wyłącznie dla tej części świata, która coś znaczy.
Wow, wow, wow... Jestem... W szoku? Tak, to dobre określenie. Laska jest kompletnie szurnięta! Co to w ogóle ma być? Dlatego nie lubię bogaczy. Są po prostu zakochani w sobie i nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa.
  Nie mam zamiaru nikogo więcej pytać o cokolwiek, bo nie wytrzymałbym kolejnej przemowy wielkiego ego. Na moje szczęście Jade pojawia się piętnaście minut później, więc możemy w końcu, kurwa, iść. Przez tą rozwydrzoną panienkę ciśnienie podskoczyło mi do maksimum i jeśli się zaraz na czymś nie wyżyję, przywalę najbliżej stojącemu kolesiowi.

***


  Siedzimy na kanapie w domu Michaela. Nie ma nic więcej do roboty jak popijać piwo i opowiadać głupie historyki z przed kilku lat. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę się swobodnie śmiał z kujonki biegającej po całym liceum w samym ręczniku, siedząc na przeciwko niej i patrząc jak również zanosi się głośnym śmiechem na to wspomnienie. Myślałem, że Daisy rozniesie mnie i Andrew na kawałki gdy tylko o tym wspomnimy. Na szczęście ona nie ma w zwyczaju chować urazy więc po prostu zapomniała o całym upokorzeniu, bo jak sama powiedziała ''Dzięki temu poznałam was''. Dziewczyny i ta ich sentymentalność. Dziś dużo rozmawialiśmy o licealnych czasach. Pewnie dzieciaki w tamtej szkole nie mają takich przygód i nigdy nie będą dobrze wspominać tych czasów, nie z takim rygorem jak w opowieściach Jade. No własnie...
 - Gdzie jest Jade? - pyta Daisy.
 - Miała wpaść po swoją nową znajomą, ze szkoły. - Andrew podkreśla dwa ostatnie słowa ze śmiechem. 
 - No, to będzie ciekawie - śmieję się. Jade i dziewczyna ze szkoły? Błagam, to komiczne połączenie. Biorąc jej podejście do tego miejsca i ludzi, nie wierzę w jej dobre intencje.
 - Ponoć nie jest taka zła. - wtrąca spokojnie Michael.
 - Jasne - prycham. Miałem już tę nieprzyjemność zapoznać się z jedną z tych dziewczyn i nie sądzę aby Jade przyprowadziła taką tu w innym celu, niż chęć wystraszenia jej. W końcu to najniebezpieczniejsza dzielnica w mieście. Na jej widok zwiewają z piskiem, aż się za nimi kurzy.
   Dalsze rozmowy przerywa dzwonek do drzwi. Michael zrywa się z miejsca aby otworzyć drzwi, przez które po chwili wchodzi czerwonowłosa i jej znajoma, na której widok krew wrze mi w żyłach. Nie wierzę. Jade chyba sobie ze mnie kpi. 





                                                             ***Sophie***


Idziemy ciemną ulicą już od jakichś pięciu minut. To znaczy on spokojnie idzie, a ja biegnę za nim. Jemu nie uśmiecha się moje towarzystwo, a mi nie podoba się wizja mnie, leżącej gdzieś w kałuży krwi, dlatego staram się dotrzymać mu kroku. Przy nim czuję się choć trochę bezpiecznie. Mam już dosyć tej ciszy między nami, więc podbiegłam do niego i zaczynam rozmowę.
 - Jak daleko stąd jest sklep? - serio Sophie? Nie możesz wysilić się na nic lepszego?
 - Piętnaście minut spacerem. Ale jeśli dalej masz zamiar się tak wlec, dojdziemy tam najwcześniej jutro rano. - okej, to było chamskie. Może i jest dużo większy ode mnie i nie znam go wcale, ale skoro on nie potrafi się zachować to ja również mogę sobie odpuścić grzeczne formułki. Jestem miła i potrafię znieść jeśli ktoś nie pała do mnie pozytywnymi uczuciami, ale to za wiele, nie pozwolę się tak traktować. Zwłaszcza chłopakowi.
 - Słuchaj ty chamski ignorancie! - zatrzymuje się, odwraca i podnosi brew na mój stanowczy i ostry ton. - Nie będę już taka miła dopóki ty, nie powiesz mi jaki masz ze mną problem.
 - Jesteś arogancką, zakochaną w sobie dziewczynką, myślącą tylko o sobie, mającą w dupie innych. Dziś dałaś mi to do zrozumienia aż za dobrze. 
 - O czym ty mówisz? - przecież w ciągu tych dziesięciu minut naszej znajomości nie zachowywałam się źle w stosunku do niego, czy jego przyjaciół więc o co mu do cholery biega?
 - Oczywiście, nie warto pamiętać kolesia, który odbiera ci twój cenny tlen. 
 - Ty masz ze sobą jakiś problem? Bo ja nie przypominam sobie, żebyś miał jakiś ze mną. Pierwszy raz widzę cię na oczy, więc póki co musisz wyjaśniać mi swój tok myślenia.
 - Wiesz, gdybyś była mądrzejsza przestałabyś udawać, że nic się nie stało i przeprosiła. - używa nieznoszącego sprzeciwu tonu głosu i podchodzi bliżej mnie.
 - Ale ja nawet nie mam za co cię przepraszać!
 - Teraz zgrywasz świętoszkę? Na prawdę nie rozumiem po co tutaj jesteś. Jeszcze dziś rano miałaś pewność, że tacy ''jak my'' nie powinni istnieć, a teraz od tak chcesz się z nami zaprzyjaźnić? - w tej chwili niemal stykamy się ciałami. Mój oddech staje się płytki, a umysł przyćmiewa jego zapach. Muszę wysoko zadrzeć głowę by ujrzeć jego zimne oczy i kamienną twarz. Jest wyższy o przynajmniej dwadzieścia centymetrów. W tym momencie wiem, że mówi prawdę i na pewno ktoś siadł mu na odcisk, ale tak jak jestem pewna, że mam na imię Sophie, tak mam pewność, że nie chodzi mu o mnie.
 - Wierzę, że ktoś zalazł ci za skórę, więc ty uwierz mi, że to nie byłam ja.
 - Zawsze chcesz mieć rację i postawić na swoim? Popatrz, tym razem ci nie wyszło. - to jest chyba jego ostatnia wypowiedź, bo odwraca się na pięcie i swobodnym krokiem idzie dalej przed siebie.
 - Wiesz, chciałam się z tobą zaprzyjaźnić, ale teraz mam to gdzieś.
 - A kto powiedział, że ja chcę się zaprzyjaźnić z tobą?
    Teraz to ja odwracam się na pięcie w przeciwną stronę i ruszam z powrotem do domu, w którym odbywa się impreza. Mam już po dziurki w nosie tego chama. Jest równie irytujący, co przystojny.
    Chyba do końca nie przemyślałam swojego ruchu. Nie mam kompletnego pojęcia dokąd iść. Jayden zniknął gdzieś w panującym mroku, ja nie znam tej okolicy, a ze względu na panujące ciemności, moje szanse na zapamiętanie drogi powrotnej są znikome. Pieprzony Jayden! Znam go jakieś trzydzieści minut, a już nienawidzę go z całego serca!
    Zakładam ręce na piersi, rozglądając się dookoła. To miejsce naprawdę wygląda przerażająco. Ciemne uliczki, lampy oddalone od siebie o przynajmniej pięćdziesiąt metrów, podejrzane kluby i bary, z których rozchodzą się donośne śmiechy, odgłosy walk i krzyków strachu. Nie uśmiecha mi się zostać tutaj samej ani chwili dłużej, więc szybkim krokiem ruszam przed siebie, modląc się w duchu o cudowne odnalezienie miejsca imprezy. Jak na moje szczęście, które najwidoczniej zgubiłam za rogiem, przechodząc obok klubu z różowym neonem, (który widzę pierwszy raz) zostaję zaczepiona przez grupkę facetów śmierdzących alkoholem, dymem papierosowym i czymś, czego nie potrafię określić...
 - Hej, ślicznotko! - no to wpadłam. Nie zatrzymuję się ani na chwilę. Może gdy udam, że jestem głucha, zostawiliby mnie w spokoju?
 - Ej, mała nie bądź taka i chodź do nas. - jego głos jest coraz bliżej. Lekko bełkocze, ale nadal może utrzymać się na nogach, bo jest coraz bliżej. Przyspieszam, również mój oddech staje się nierówny, jak zawsze gdy się boję. - Nie lubię prosić dwa razy. - syczy tuż obok mojego ucha i szarpie mnie za ramię. Patrzę na niego piorunującym wzrokiem. Jego twarz jest obita, niemal całkowicie fioletowa i pokryta siniakami, przez co wygląda jeszcze bardziej przerażająco.
 - Puszczaj. - rzucam mu wyzwanie. Zaczynam się szarpać. Nie zamierzam w tym momencie pokazać mu, że boję się jak cholera, (a nawet bardziej) oraz nie chcę dawać mu satysfakcji moim strachem.
 - Kochanie, nie bądź taka, dołącz do nas, na pewno ci się spodoba. - chwyta mocniej moje nagie ramię niemal wbijając w nie paznokcie.
 - Słyszałeś co powiedziała?  - słyszę znajomy głos i cieszę się, że ktoś mi pomoże. - Zostaw ją Drake.
 - Michael Clifford, jak miło cię znów widzieć, nie przejmuj się tylko sobie rozmawiamy. - wydaje się być rozbawiony całą sytuacją - Prawda, kochanie? - spogląda na mnie wyzywająco. Nie zdążam mu powiedzieć jakim chamem i prostakiem jest, bo ubiega mnie w tym Michael.
 - Zdejmij z niej swoje brudne łapska Carter, chyba ostatnio wyraziłem się jasno w kwestii nietykalności moich przyjaciół? - zielonowłosy uśmiecha się pod nosem. Mam wrażenie, że mój znajomy wie kto go tak urządził. Na dźwięk jego słów, Drake od razu mnie puszcza. Nawet przez te siniaki, widzę przerażenie na jego twarzy.
 - To nie koniec Clifford. Ostatni raz wchodzicie mi w drogę, ty i te twoje dziwolągi! - wydziera się jak szaleniec, znikając za zakrętem.
Oddycham głęboko. Chociaż ten popapraniec już zniknął, nadal czuję się nieswojo, a moje serce bije nienaturalnie szybko.
 - Nic ci nie jest? - głos Michaela sprowadza mnie z powrotem na ziemię.
 - Tak, już jest okej. Dziękuję ci. - uśmiecham się niemrawo. Drżę pod wpływem zimnego wiatru. - Nie wiem jakby to się skończyło, gdyby cię tu nie było. - dlaczego wyszedł z własnej imprezy?
 - Jayden zadzwonił i powiedział, że chcesz wracać do domu. - odpowiada na moje niezadane pytanie. Co takiego mu powiedział? Dlaczego to zrobił? Być może przewidział co mogłoby się wydarzyć i chciał aby ktoś po mnie wyszedł? Nie, to nie dorzeczne po tym, jak go zwyzywałam nie sądzę, żeby się o mnie martwił i chciał mi pomóc.
 - Tak, to prawda. - nie mam zamiaru dociekać co kierowało szatynem, więc ciągnę dalej to co zaczął.
 - Dziwne, że nie pojechaliście jego autem. Jay to straszny leń, prawie nigdzie nie chodzi na piechotę. - teraz mam pewność, że o to mu chodziło, od początku chciał mnie tutaj zostawić, pewnie miał nadzieję, że zabije mnie pierwszy lepszy zbir. Niedoczekanie jego.
Idziemy wzdłuż jednej z ulic w stronę domu. Noc jest ciepła, ale chłodny wiatr przywodzący ciemne chmury, psuje jej urok. Mijamy szare, ponure kamienice, zamknięte bary, salony fryzjerskie. Wszystko tutaj, w porównaniu do mojej dzielnicy, wygląda okropnie. Jednak już nie wzbudza to we mnie strachu, tylko współczucie. Nie mogę sobie wyobrazić jak to jest mieszkać w takim miejscu i z każdym dniem walczyć o przetrwanie, z każdym porankiem bać się, że być może jest on ostatnim w życiu.
 - Chciałam się przewietrzyć. - po chwili milczenia dodaję z wahaniem. - Nie wiesz dlaczego Jayden jest na mnie zły? - przygryzam wargę w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
 - Nie mam pojęcia. - wzdycha i kręci głową. - Pierwszy raz widziałem go takiego wściekłego. Pewnie musiał się wyładować i padło na ciebie. Od rana miał zły humor przez tą dziewczynę.
 - Jaką dziewczynę? - zaraz wszystko się wyjaśni.
 -  Jay miał odebrać Jade ze szkoły. Kiedy przyjechali miał rządzę mordu w oczach. - śmieje się jakby to było śmieszne, nie było. - Wspomniał o jednej z dziewczyn, którą tam spotkał, wkurwiła go i tyle. 
 - Jedna nieznajoma, aż tak zadziała mu na nerwy? - teraz już po części wiem o co mu chodziło. Jednak z jakiej racji obwiniał mnie?
 - Wiesz, Jayden jest uczulony na ''bogaczy''. Nie wiem dlaczego ale ich nienawidzi. Ale chyba nie wszyscy są źli. - patrzy na mnie znacząco i uśmiecha się ciepło. Jest naprawdę miły. Pod tą ''straszną'' powłoką kryje się mądry, uczciwy chłopak.
 - Szkoda, że tylko ty tak uważasz. - wyrywa mi się. Brzmi to, jakby zależało mi aby Jayden miał o mnie dobre zdanie. Tak, chciałam aby nasze relacje były nieco... inne, nie lubię mieć wrogów, których z resztą i tak mam wielu. Nie potrzebuję kolejnych osób chcących mi uprzykrzyć życie na każdym kroku.
Michael śmieje się na moją odpowiedź.
 - On nie jest taki zły jak ci się wydaje. Może ma więcej wad niż zalet, ale to tylko dlatego, że życie dało mu w kość. - broni go spokojnie.
 - O tak, dziś to pokazał.
 - Ej, nie wiń go za to. Urodził się i wychował w środowisku, które nauczyło go braku zaufania do ludzi. Szczególnie takich jak wy. - po chwili orientuje się co powiedział i zaczyna natychmiast przepraszać. - Wybacz, nie miało to tak zabrzmieć, chodziło mi...
 - O takich jak moja rodzina? Nie przejmuj się, wiem jacy są i  to mnie boli. Widzę, że krzywdzą innych, ale nic na to nie mogę poradzić.
 - Co jeśli możesz, tylko nie potrafisz?- to pytanie zawisa w powietrzu bez odpowiedzi. Czy mogę powstrzymać rodziców, siostrę przed popełnianiem kolejnych błędów i nakłonić ich do zmiany zdania?
 Po kilku następnych minutach znajdujemy się przed domem Michaela. Proponuje, że mnie odwiezie, ale ja upieram się na taksówkę, nie chcę aby opuszczał gości na dłużej.
  W drodze powrotnej do mieszkania Willa dużo myślę nad słowami Michaela. Miał rację, nie potrafię zmienić upartej siostry, ale czy to oznaczało, że nie mogę spróbować? A jeśli nauczyłabym się patrzeć na świat ich oczami i przekonałabym ją, że biedni ludzie wcale się od nas nie różnią? Szczerze mówiąc, nie wierzę w to. Bella jest zbyt zepsuta przez władzę jaką dają jej pieniądze. Chyba już od dawna w to nie wierzę.
   Po zapłaceniu taksówkarzowi należnych pieniędzy, udaję się do apartamentowca, w którym mieszka mój brat. Mimowolnie zaczynam myśleć nad tym, jak bardzo to miejsce różni się od domu Michaela. Wszystko tutaj jest sterylne i idealistyczne. Wielkie lobby w holu głównym nie zawiera ani jednej ozdoby, a ściany są białe i czyste jak kartka papieru. W domu mojego nowego znajomego ściany pokrywają kolorowe graffiti, różne obrazy, zdjęcia i plakaty. Tamto miejsce było na swój sposób przytulne i miało w sobie pewien urok. Tutaj zaś, wieje nudą i chłodem.
Kieruję się do wind i wybieram dziesiąte piętro, na którym mieszka Will. Przez chwilę irytująca muzyczka drażni moje uszy, a otaczające mnie lustra pokazują jak bardzo zmęczona jestem. Włosy w totalnym nieładzie, rozwiane na wszystkie strony, wielkie, ciemne kręgi pod oczami, w których wypaliły się dawne ogniki żywiołowości i chęci do życia. Teraz były puste i bez wyrazu. 
Gdy w kocu docieram pod właściwe mieszanie, z torebki wyciągam pęk kluczy i jak najciszej wchodzę do mieszkania. Spoglądam na telefon, kilka minut po północy. Jak ten czas tak szybko zleciał?! Na palcach maszeruję do pokoju, w którym często nocuję, nie przejmując się brakiem piżamy, wskakuję na wielkie łóżko i zasypiam od razu, jak tylko moja głowa dotyka mięciutkiej poduszki.



środa, 19 listopada 2014

Rozdział 1

    Przekraczam próg szkoły, pięć minut po dzwonku. Biegnę do klasy jak oszalała. Nie wierzę, ona znów to zrobiła! Jestem pewna na sto procent, że Isa schowała moje kluczyki od auta i wyłączyła budzik, jak inaczej wyjaśnić kluczyki samochodowe w lodówce? Przysięgam, ta dziewczyna chce aby mnie wyrzucili ze szkoły.  Może i z wyglądu byłyśmy łudząco podobne, jednak z charakteru byłyśmy jak piekło i niebo. Zatrzymuję się pod odpowiednią salą i z ostatnim głębokim oddechem delikatnie pukam w drewniane drzwi, po czym wchodzę do środka.
 - Można? - pytam skuszonym tonem.
 - Nie, wiesz gdzie się zgłosić. - rzuca zgryźliwie nauczycielka historii. Nie to żeby mnie nie lubiła, ale powiedzmy, że do nikogo nie żywiła pozytywnych uczuć. Z westchnieniem kieruję się pod gabinet dyrektor Jones. Chodzę do jednej z najlepszych, prywatnych szkół w stanie więc muszą trzymać dyscyplinę, ale żeby za spóźnienie od razu odsyłać do dyrektorki? Że też ta kobieta nie ma nic lepszego do roboty.
Na ławkach obok jej drzwi siedzi już kilku uczniów. Chłopak z podbitym okiem i koleś, z którym prawdopodobnie się pobił, oraz dziewczyna w czerwonych włosach i kolczykiem w dolnej wardze. Siadam po jej stronie, bo chłopcy wyglądają jakby znów mieli się na siebie rzucić. Spędam tam kolejne czterdzieści minut czekając na swoją kolej.

Aktualnie w gabinecie pani dyrektor siedzą dwa walczące koguty. Uśmiecham się pod nosem na swoje porównanie. Muszę dziwnie wyglądać śmiejąc się do siebie pod nosem, bo czerwonowłosa spogląda na mnie ciekawie. Spuszczam zawstydzona wzrok. Dzwoni dzwonek, a ciszę panującą do tej pory, przerywają rozmowy i trzaskanie szafek. Zauważam swoją siostrę idącą w moim kierunku. Jej usta rozciągnięte są w podstępny uśmieszek. Teraz mam pewność, że to jej sprawka.
 - Co się stało Soph? - pyta z udawaną troską.
 - Zaspałam. - odpowiadam wzruszając ramionami.
 - Och, jak to mogło się stać? - tylko głupi nie skapnąłby się, że tak naprawdę chce powiedzieć: ''Ups, to ja wyłączyłam ci budzik, ale wcale nie jest mi przykro''.
 - Ja także się zastanawiam. -prycham.
 - No nie ważne, tylko nie zapominaj o mojej pracy domowej.
 - Jakbym śmiała.
Na moje szczęście posyła mi jeden ze swoich sztucznych uśmiechów i kręcąc ohydnie biodrami, ukrytymi pod karygodnie krótką spódniczką, odchodzi w swoim kierunku. Oddycham z ulgą.
    Nie odbierajcie jej źle, Bella może i jest zakochaną w sobie egocentryczką i nic dla niej nie ma wartości oprócz jej samej, ale nie zawsze taka była. Kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, przykładnymi siostrami. Bawiłyśmy się razem, uczyłyśmy się jeździć na rowerze, razem przeżywałyśmy pierwsze rozstania. Bells i Soph przeciwko światu. Zmieniła się na początku liceum. Gdy zaprzyjaźniłyśmy się z Daisy i Ethanem. Bella w pewnym momencie od tak zaczęła ich nienawidzić. Unikała nas, zaprzyjaźniła się ze szkolną elitą, boską świtą, a nas uznała za nic nie wartych. A potem? Pomimo jej drwin i wytykania palcami, zdołała ich za sobą pociągnąć. Moi jedyni, najlepsi przyjaciele przeciwko mnie. Dlaczego? To była jej pierwsza gra. Od tego się zaczęło.
 - Moje zadanie też zrobisz? - usłyszałam drwinę. Odwróciłam się w stronę płomiennowłosej.
 - Słucham?
 - Dajesz sobie wejść na głowę. - wzrusza ramionami nieznajoma. Teraz gdy mam okazję przyjrzeć się jej twarzy, mogę stwierdzić, że jest ładna. Ma duże błyszczące, zielone oczy, zgrabny nos i pełne usta ukryte pod krwiście czerwoną pomadką. Nie mogę ukryć zdziwienia, gdy dostrzegam jak dużo ma tatuaży. Jej ręce pokryte są tak zwanymi ''rękawami'', a zza rozpiętego kołnierza również dostrzegalny jest czarny tusz. W tej szkole nie można ich mieć. Nie wiem, co ta dziewczyna zrobiła, że jeszcze jej nie wyrzucili.
 - To chyba moja sprawa. - nie lubię, gdy obcy wypytują mnie  moje relacje z rodziną.
 - Masz rację, ale i tak uważam, że twoja siostra to suka. - Nie wiem w jaki sposób, ale ta dziewczyna czyta mi w myślach i nie boi się wymówić ich na głos, w przeciwieństwie do mnie.
   Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem, a nieznajoma wtóruje mi.
 - Ta, może trochę nią jest. - jak bardzo wierzę w powrót mojej ''dawnej'' siostry, tak teraz muszę przyznać dziewczynie rację.
 - A ja jestem Jade. - wyciąga w moją stronę dłoń, którą z ochotą ściskam.
 - Sophie. - po chwili ciszy dodaję: - Za co cię wezwali?
 - Wagary. - rzuca od niechcenia. Otwieram szeroko oczy.
 - A ja myślałam, że to ja mam przechlapane.
 - Dzięki - zaśmiała się. - Ty zaspałaś tak?
 - Ta, jak widać moja siostra to straszna... -już mam powiedzieć coś obraźliwego, na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymuję. Nie powinnam nic o niej mówić, ta szkoła miała oczy i uszy, Bella od razu by się dowiedziała.
 - Wiesz, dziś jest fajna impreza u mojego kumpla. Może wpadniesz?
 - No nie wiem - przerywam jej nie chcą aby kończyła - Mam dużo pracy domowej...
 - Daj spokój, jest piątek, należy ci się.
 - Okej. - w sumie, w tym tygodniu pracowałam jak wół za dwóch, więc tak, należy mi się.
 - Świetnie, daj mi swój numer wyślę ci szczegóły.
   Zdążyłam tylko wpisać swój numer w jej czarnego iPhone'a, bo przyszła jej kolej na wejście do gabinetu dyrektor Jones.
    Godzę się na to wyjście tylko i wyłącznie dlatego, że nie chcę spędzać kolejnego weekendu w towarzystwie Belli - wiecznie uprzykrzającej mi życie i rodziców narzekających na mnie.


***


    Wchodzę do domu zaraz za moją siostrą. Już w progu czuję okropny zapach znienawidzonej przeze mnie ryby. Fuj. Przechodzę przez hol i zaglądam do kuchni. Moja mama przyrządza własnie rybę po grecku słuchając opowieści Belli o dzisiejszym dniu. Wchodzę do pomieszczenia w momencie gdy mama pyta Bellę o ostatni referat z angielskiego.
 - Jak ci poszło to wypracowanie  skarbie? - pyta z czułością, a mnie aż mdli na dźwięk tego przesłodzonego głosiku mamy.
 - Świetnie, jak zawsze dostałam wielkie sześć!- piszczy podekscytowana Bella.
Ciekawe kto ci go napisał. Drwię w duchu. Oczywiście, że moja siostra nie kiwnęła palcem na ten referat. Nawet ja się za nią podpisałam. Gdybym napisała tam, że jest małpą, a jej oddech z rana jest jak opary radioaktywne- nawet  by się nie zorientowała, bo i tak tego nie przeczyta. Taka właśnie jest Isabella Cyrus- lubi się wymądrzać, przechwalać, ale na pewno nie przemęczać.
    Podchodzę do lodówki i wyciągam z niej kawałek ciasta czekoladowego.
 - Za chwilę będzie obiad.- mama posyła mi karcące spojrzenie.
 - Nie jestem głodna. - odpowiadam oschle. Jak widać moja własna matka ma mnie gdzieś, nie zapyta jak poszło mi w szkole, co dziś ciekawego się wydarzyło. O nie, jeśli o mnie chodzi to ma wciąż tylko pretensje i cięte uwagi.
 - Nie powinnaś jeść tego ciasta. - dobiega mnie drwiący pisk Belli. Oczywiście, że chodzi jej o moją wagę. Mam 165cm wzrostu przy wadze 58kg.
 - Twoja siostra ma rację. Może zaczęłabyś lepiej się odżywiać?- dodaje moja własna matka!
Nie mówiąc ani słowa zatrzaskuję drzwi lodówki, a kawałek czekoladowego, wspaniałego ciasta, które mnie wzywało już od samego rana, wyrzucam do kosza. Z ostatnim ironicznym uśmiechem kieruję się do swojego pokoju.
 - Co się z tą dziewczyną dzieje? - słyszę jeszcze zrezygnowany głos mamy.
 - Och mamo, sama nie wiem. Próbowałam z nią rozmawiać tyle razy, jednak ona wciąż nie chce słuchać. Dziś trafiła na dywanik pani Jones.
Nie usłyszałam nic więcej, bo trzaskam drzwiami nie chcąc słuchać jaką to złą jestem córką, jak bardzo muszą się za mnie wstydzić. Dzięki, ale mam tego po dziurki w nosie.
    Mój pokój jest niewielki, Szarość ścian idealnie komponuje się z czernią mięciutkiego dywanu i czarno-białymi plakatami przedstawiającymi moje ulubione zespoły. Podchodzę do dużej szafy, wyciągam z niej wygodne dresy i koszulkę.
    Wchodzę do łazienki przyłączonej do pokoju. Biorę szybki prysznic, którego bardzo potrzebowałam. Zakładam ubrania, podłączam słuchawki do iPhone'a i rozkoszując się piosenką ''Monster'' zespołu Skillet, zabieram się za zadania domowe.
 
***

Około godziny dwudziestej odbieram połączenie od nieznanego numeru.
 - Laska wpadnę po ciebie za pół godziny, tylko wyślij mi swój adres! - wita mnie wesoły krzyk dziewczyny, którą dziś poznałam.
 - Co?
 - Jak to co? Impreza jest dziś! Obiecałaś przyjść! I nie przyjmuję odmowy!
 - Ach tak, zapomniałam. Jasne, że idę! - kompletnie zapomniałam o zaproszeniu Jade, jestem bardzo podekscytowana na myśl o poznaniu nowych znajomych i być może zaprzyjaźnieniu się z kimś.
 - Okej. Widzimy się za pół godziny!
   Nie czekając na moją odpowiedź rozłącza się.
    Podchodzę do szafy, a w głowie mam tylko fakt, że zostało mi pół godziny na wyszykowanie się. Niestety nie mam już przyjaciółki, do której mogłabym zadzwonić po modową radę, a Belli nie mam zamiaru o nic prosić.  Noce są bardzo ciepłe ze względu na maj, który oznaczał już upały, więc zakładam krótkie, obcisłe, spodenki i białą, zwiewną koszulkę z wyciętymi dużymi dziurami rękawów, na głowę zarzucam ciemnoszarą beanie z ćwiekami. Nakładam delikatny makijaż nie chcąc wzbudzić podejrzeń rodziców. Do małej torebki wkładam telefon i trochę gotówki. Zerkam na zegarek- jest już 19:25 co oznaczało, że Jade będzie tu za jakieś trzy minuty. Wychodzę z pokoju i przechodzę do salonu, w którym jak podejrzewałam, siedzą rodzice oglądając wieczorne wiadomości.
 - Jadę do Willa.- rzucam na wstępie. Nie mam ochoty, ani czasu bawić się w nieśmiałość czy pytania o pozwolenie.
 - O tej godzinie? - pyta podejrzliwie ojciec unosząc jedną brew.
 - Tak, sam zadzwonił czy nie chcę wpaść do niego na noc, więc jadę.
 - No dobrze zaraz do niego zadzwonię i zapytam czy faktycznie tak było. - spogląda na mnie wzrokiem lepiej-się-przyznaj.
Dyskretnie wywracam oczami. Oczywiście, oni i ta ich podejrzliwość oraz brak zaufania wobec mnie.
 - Okej, ale to zupełna stara czasu, bo on tylko potwierdzi moje słowa.
   Nie mówiąc nic więcej wychodzę z mieszkania. Zbiegając po schodach wybieram numer Willa. Jak zawsze odbiera po trzech sygnałach.
 - Cześć siostra, słyszałem, że zaprosiłem cię na noc. - kurde, szybcy są.
 - Witaj najwspanialszy bracie pod słońcem - wołam potulnie.
 - Mam nadzieję, że nie wymykasz się do żadnego chłopaka. -rzuca ostrzegawczo. Starsi bracia i ta ich nadopiekuńczość. Ja nie narzekam. Lepszego brata niż Will nie mogłam sobie wymarzyć. Rozumie mnie doskonale i pozwala na niemal wszystko, a gdy trzeba mnie broić lub kryć- zawsze stoi po mojej stronie. Jestem jego oczkiem w głowie, czasami nawet zachowuje się jak mój ojciec.
 - Nie, umówiłam się z koleżanką na noce wyjście. - Zapewniam uspokajająco.
 - No dobrze, powiedzmy że ci wierzę, ale masz być u mnie przed drugą.
 - Wiesz, że cię kocham?
 - Pff jasne. Baw się dobrze mała.
 - Dzięki Wielki Bro!
 - Ej wiesz, że tego nie...
  Nie daję mu szansy skończyć, bo dostrzegam podjeżdżającą Jade czarnym Range Roverem.
 - Siema laska! Gotowa na noc życia? - woła radośnie gdy zajmuję miejsce pasażera
 - Jak nigdy!
 - No to jedziemy!
Mam wrażenie, że dzisiejsza noc na zawsze zapadnie mi w pamięć.
 Gdy Jade włącza radio nie mogę się powstrzymać i zaczynam głośno śpiewać razem z Kurtem Cobain'em do kawałka ''Smells Like Teen Spirit''. Nie przejuję się zbytnio moim fałszem, bo Jade, która krzyczy razem ze mną, nie brzmi lepiej.

Zapomniałem już dlaczego wciąż  tego kosztuję
Oh tak, wydaje mi się, że to mnie uszczęśliwia
Stwierdzałem to z trudem, było mi ciężko odkryć, że..
No cóż.. nieważne, mniejsza z tym...

Zaśpiewałyśmy razem po czym Jade ścisza radio by wydać z siebie pisk niedowierzania.
 - O mój boże! Ty... I Nirvana... Kurwa kocham cię dziewczyno! - śmieję się na jej słowa, no cóż, ja także jestem podekscytowana faktem, że mamy taki sam gust muzyczny. Widać obie należymy do niewielkiej garstki ludzi, którzy znają i cenią sobie twórczość starych rockowych zespołów.


***

     Po jakiś dwudziestu minutach jesteśmy na miejscu.  Nie mogę ukryć przerażenia tym, że znajdujemy się w znacznie biedniejszej, a przede wszystkim - mniej bezpiecznej dzielnicy. Wnioskuję to po szarych, brudnych budynkach u podstawy pokrytych kolorowym graffiti i grupkach ludzi, którzy wymieniali się czymś, na kształt papierosów i popijali piwo. Dostrzegam nawet jak jakiś koleś przyciska szamoczącą się dziewczynę do ściany.
   Zatrzymujemy się pod jednym z domów na końcu ulicy. Jest niewielki, z wierzchu pokryty ciemnymi deskami. Od reszty domków wyróżniają go jedynie włączone światła i głośna muzyka.
    Nie powiem, że stres mnie nie pożera. No bo, cholera, jestem w nieznanej mi dzielnicy, dookoła jest ciemno i ani jednej żywej duszy.
Wychodzę z samochodu i ruszam za Jade, której ręce zajęte są zgrzewkami piwa. Dzwonię za nią do drzwi, które po chwili otwiera chłopak w zielonych włosach.
 - Cześć Michael! Przyprowadziłam ze sobą moją nową koleżankę! - oboje spoglądają na mnie - To jest Sophie.
 - Hej. - uśmiecham się nieśmiało. Chłopak mierzy mnie badawczym wzrokiem po czym uśmiecha się, na co się rumienię. Ma naprawdę ładny uśmiech. Nie dziwi mnie specjalnie fakt, iż ma wiele tatuaży, na rękach, tak jak Jade. Wyglądają nieźle i pasują do niego. Kolczyk w brwiach również dodaje mu uroku.
 - Wchodźcie, impreza już zdążyła się rozkręcić. - przepuszcza
 nas w drzwiach jak prawdziwy dżentelmen.
    Rzeczywiście, w środku panował spory tłok. W niewielkim przedpokoju stoi kilka osób z plastikowymi kubkami w dłoniach. Pomimo głośnej muzyki swobodnie rozmawiają między sobą, nie muszą nawet krzyczeć by cokolwiek usłyszeć, bo jak podejrzewam, są już przyzwyczajeni do takich klimatów.
 Podążając za Jade i Michaelem trafiam do salonu, w którym również znajduje się wiele osób. Wbrew pozorom nie jest to typowa impreza ''zapraszam całe miasto'', tutaj wszyscy wydają się znać i lubić. Jade przechodząc obok nich wita się z każdym szczerym uśmiechem. Czuję się dziwnie, jakbym naruszała ich prywatność. Patrzą na mnie z zaciekawieniem i podejrzliwością. Na dwóch kanapach pod ścianą siedzi kilka osób do których dołączamy. Jade wita się z nimi i siada obok blondynki. Ja nie wiedząc co ze sobą zrobić nadal soję przed nimi jak kołek.
 - Ah tak, to jest dziewczyna z mojej szkoły, Sophie. Soph to jest : Daisy - wskazuje dziewczynę obok niej -  Michaela już znasz - spoglądam na niego, a on uśmiecha się ciepło - Ten przystojniak obok niego to Justin - przenoszę na niego swój wzrok i nie powiem, Jade miała rację jest przystojny, nawet bardzo. Jednak po jego minie i tym jak na mnie patrzy, wnioskuję, że nie jest zadowolony moją obecnością tutaj. Kompletnie nie wiem o co mu chodzi, ale nie przejmuję się tym zbytnio. - A koleś, siedzący z nosem w telefonie nazywa się Andrew. - chłopak na dźwięk swojego imienia unosi głowę i rozgląda się dookoła, rejestrując co się dzieje. Gdy jego wzrok zatrzymuje się na mnie mierzy mnie powoli i na jego ustach pojawia się szelmowski uśmiech. Ciemne kasztanowe włosy opadają mu na czoło, przysłaniając zielone oczy.
 - Cześć wam. - rzuciłam nerwowo. Nie lubię uwagi skierowanej na moją osobę, a w tym momencie wpatruje się we mnie pięć ciekawskich par oczu. W końcu Michael postanawia przerwać moją męczarnię i proponuje mi miejsce obok siebie. Korzystam z propozycji i siadam między  nim, a niezadowolonym Justinem. O co chodzi temu kolesiowi?
 - Więc, Sophie uczysz się w tej... Samej szkole co Jade? - niezręczną ciszę przerywa Daisy. Wiem, że chciała rzucić jakiś uszczypliwy komentarz na temat naszego liceum.
 - Tak, niestety...
 - ''Niestety'' oznacza, że musisz, a nie chcesz się tam uczyć? - zadaje kolejne pytanie Daisy.
 - Tak, dokładnie.  - wzdycham.
 - To tak jak ja! - krzyczy Jade. - Ojciec powiedział, że jak nie skończę szkoły wyrzuci mnie z domu. I tak przymyka oko na moje oceny. - wzrusza ramionami.
 - Czy możecie przestać gadać o pieprzonej szkole na  cholernej imprezie?! - wybucha Justin. Cała grupa przenosi na niego pytające spojrzenia.
 - Stary  wyluzuj tylko rozmawiamy! - uspokaja go Michael.
 - Idę się napić. - mruczy szatyn i opuszcza nasze towarzystwo. Po chwili wraca z informacją, że wszelki alkohol się skończył i zamierza iść do sklepu aby uzupełnić zapasy. Zanim jednak wychodzi z pomieszczenia zatrzymuje go głos Jade.
 - Świetny pomysł! Przynieś po dwa dla każdego!
 - Nie dam rady wziąć tylu piw na raz geniuszu. - parska opryskliwie. Podejrzewam, że nie był on taki chamski w stosunku do swojej paczki wcześniej. Jego przyjaciele są kompletnie zdezorientowani jego zachowaniem.
 - Pomogę ci. - patrzą na mnie zdziwieni, ale największe zaskoczenie widzę na twarzy Justina. Cóż, jeśli ma ze mną jakiś problem, a ewidentnie jego zachowanie na to wskazuje, chcę to z nim wyjaśnić. Nie wiem dlaczego od razu zapałał do mnie niechęcią, przecież nawet mnie nie zna. Co z tego, że nie mam żadnych tatuaży, ani kolczyków czy glanów jak jego znajomi? Bo nic złego mu nie zrobiłam, pierwszy raz w życiu go widzę więc ta opcja odpada. Czy to że wyglądam ''inaczej'' niż osoby, które zna, przesądziło o jego postawie wobec mnie? Tego nie wiem, ale miałam zamiar się dowiedzieć.
 - Jak chcesz. - rzucił i nie czekając na mnie zniknął za drzwiami.




Jeśli gdzieś mieszają się czasy to przepraszam. Pierwotnie było pisane w czasie przeszłym, a teraz zmieniam szybko na teraźniejszy xD
Liczę na wasze szczere opinie, bo to moje pierwsze opowiadanie ;)